- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lordi "Killection"
Zdaje się, że mamy do czynienia z pomysłem na płytę dotychczas w muzyce rockowej niespotykanym. Fikcyjny album kompilacyjny, "the best of" z różnych muzycznych epok, sięgający po brzmienia, zwykle z obszaru hard & heavy, charakterystyczne dla trzech w sumie dekad, od początku lat 70. do połowy 90., plus jeden "nowy numer" - jak to na składankach zwykle bywa. Tymczasem nowe są tu wszystkie kompozycje!
Pojawiają się na "Killection" riffy gitarowe wybrzmiewające w sposób wcześniej w Lordi niesłyszany. Ten w "Evil" pobłyskuje Slayerem, natomiast "Blow My Fuse" niesie zagrywka chrupiąco-bujająca, w stylu popularnego w ostatnich latach garażowego retro. Jeszcze inne skojarzenia przywołuje "Zombimbo" - tu ewidentnie słychać inspirację "I Was Made for Lovin' You" grupy Kiss, chociaż refren jest już trochę pod "I'll Meet You at Midnight" Smokie. "Up to No Good" - i znowu mamy Kiss, ale jakby późniejszy o dekadę od wyżej wymienionego przeboju amerykańskiej grupy. "Shake the Baby Silent" z kolei odnajduje się w poetyce taneczno-metalowego industrialu spod znaku Roba Zombiego. I wreszcie mój ulubiony "Cutterfly", który prezentuje to, co najlepsze w glam metalu, w jego stadionowych refrenach, chociaż tak naprawdę jest to... wykapane Lordi z dodatkiem gitarowego dwugłosu dopieszczonych, wybornych solówek!
Dwaj inni moi faworyci na nowym albumie Finów zaprezentowani zostali - jak wspomniany wcześniej "Shake the Baby Silent" - kilka tygodni przed premierą krążka. "Like a Bee to the Honey" potrafi porwać - również solówką saksofonu gościnnie tu występującego Michaela Monroe, co jest kolejnym novum na płycie Lordi, ale jeszcze lepszy jest "I Dug a Hole in the Yard for You", w którym, nim nadejdzie refren, kilkukrotnie możemy się zachwycić chwytliwością partii wokalnych.
Jest ciekawie, jest różnorodnie. Weźmy jeszcze instrumentalny w znacznej mierze "Apollyon", nadzwyczaj intrygujący to utwór. Tak urozmaiconej płyty, w dodatku zyskującej przy kolejnym przesłuchaniu - co nie o każdej pozycji w dyskografii Lordi można było powiedzieć - ten zespół dotychczas nie wydał. Może tylko trochę przedobrzono z krótkimi, "radiowymi" przerywnikami. Jest ich za dużo - nie nadają się do wielokrotnego słuchania i bez "skipowania" raczej się nie obejdzie. Rozumiem, taka konwencja, taki zamysł na album. Tym niemniej po pewnym czasie to drażni. Chciałbym móc również usłyszeć więcej takich refrenowych petard jak w "Cutterfly".
Powyższe zastrzeżenia nie zmieniają jednak faktu, że muzyka na tej płycie jest od początku do końca znakomita. Grupa heavyrockowych potworów nie tylko przedstawia kolejne wydawnictwa z wzorową regularnością - co dwa lata - ale też potrafi zaskoczyć, zadziwić konceptem, wprowadzić do swej twórczości nowe elementy. Po dobrym, ale może zbyt jednostajnym "Sexorcism", taki album jest posunięciem wyśmienitym!