- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lord Belial "Unholy Crusade"
Według okładkowych informacji, Lord Belial istnieje od 1992 roku i do tej pory nagrał dwie płytki - "Kiss the Goat" oraz "Enter the Moonlight Gate". Na trzeciej formacja kontynuuje dzieło zniszczenia w jeszcze brutalniejszej formie...
Kiczowata okładka płyty przedstawia pole bitwy istot nie z tego świata - rozpłatane czaszki, gesto lejąca się krew, wypadające oczy i wszechobecny smród zgnilizny. Płytę otwiera mroczny i "rycerski" utwór z odgłosami bitwy, jękami konających i chrzęstem oręża w tle. Mija 30 sekund i nie ma już wątpliwości - to black metal w najczystrzej postaci. Szaleńcze tempo perkusji, jakże charakterystyczne dla gatunku, szumiąco-rzężące gitary i wrzaskliwy wokal a'la wczesny Chuck Schuldiner. Aż tu nagle całkiem miłe zaskoczenie - utwór numer 3 to mój zdecydowany faworyt. Rozpoczyna go wstęp na gitarce przepuszczonej przez flanger, zaś cały numer jest o wiele spokojniejszy i bardziej zróżnicowany aranżacyjnie, melodyjny, z ciekawymi solówkami i plamami klawiszy w tle. Naprawde świetna blackowa jazda. Cóż, wpadamy razem z bluźniercami galopem w utwór czwarty i okazuje się że, "destruction is my delight", a nawet "i'm eternal death", co sprawia, że czujemy na plecach ciarki i aż boimy się obejrzeć przez ramię. W chwili, gdy dojeżdżamy do miejsca, gdzie marni chrześcijanie krwawią na krzyżu, okazuje się, że nasi nieświęci lubują się w całkiem thrashowych riffach i rozbujanych rytmach, znakomicie nadających się do headbangingu. Kolejne ciekawe solówki przypominają, że nie jest to pierwszy lepszy black metal z Koziej Wólki. Po utworze szóstym nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że zespołowi nie pozostają obce klimaty również Morbid Angel, co generalnie można zaliczyć na plus całej produkcji, ponieważ wykonanie jest całkiem solidne. Zaś przez kolejne utwory jesteśmy dopieszczani zmianami tempa, ultraszybkimi riffami, całkiem ciekawymi liniami melodycznymi, zróżnicowanymi wokalami (również damskimi w kilku miejscach) i naprawdę ogromną agresją wykonania.
Polecam tę płytę każdemu fanowi black metalu, jako że nie pozostaje daleko w tyle za produkcjami pierwszej ligi gatunku, a wyczuwalnej w przekazie szczerości można tylko pozazdrościć.