zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

recenzja: Limbonic Art "Phantasmagoria"

5.09.2010  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Limbonic Art
Tytuł płyty: "Phantasmagoria"
Utwory: Prologue / Phantasmagoria; Crypt of Bereavement; Curse of the Necromancer; Portal to the Unknown; Dark Winds; A World in Pandemonium; Flight of the Minds Eye; Apocalyptic Manifestation; Prophetic Dreams; The Burning Vortex; A Black Sphere of Serenity; Astral Projection
Wykonawcy: Daemon - wokal, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, elektronika, programowanie
Wydawcy: Candlelight Records
Premiera: 19.07.2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 9

Pojęcia nie mam, czy wzloty i upadki Limbonic Art to kwestia złośliwości losu, czy też może nieporadnej taktyki działania Vidara Jansena, obecnie już osamotnionego, lidera pionierów norweskiego synphonic - black metalu. Biorąc pod uwagę, że to on od zawsze był czarnym mózgiem tego zespołu, a obecnie w pojedynkę kontynuuje marsz rozpoczęty gdzieś w 1993 roku, łaskawie postawię na to pierwsze fatum i poetycko stwierdzę słowami pewnego popularnego krakowskiego barda: "jak pech to, kurwa, pech".

Już tłumaczę, co zacz. Limbonic z dużym powodzeniem, za sprawą "Moon In The Scorpio" (przy pomocy Samotha) i następców tej płyty, wprowadził w zachwyt dużą cześć publiki w czasach, gdy Dimmu Borgir nie śmiało nawet marzyć o lukratywnym kontrakcie. Jako wróg wprawiania klawiszy w ramy metalu oczywiście nie zrozumiałem całej tej euforii, ale zaznaczam, że zwyczajnie splunąć i spuścić zasłonę milczenia na tę ekipę wydawało mi się dużym błędem. Przezorność w tym wypadku, powodowana momentami na choćby "In Abhorrence Dementia", nakazywała mieć na nich oko i... w momencie wydania "Ad Noctum (Dynasty Of Death)" opłaciło się to z nawiązką. Stwierdzę, że ani wcześniej, ani później Deamon na spółkę z Morpheusem niczego podobnie rażącego z siebie nie wypluli. Tu rzeczony pech pojawił się po raz pierwszy, bo taki a nie inny efekt brutalizacji i marginalizowania klawiaturowej składowej genotypu Limbonic był wynikiem totalnie spapranego miksu krążka, a nie intencji twórców. W konsekwencji wierni fani romantic blacku kręcili nosami, bo przecież bezpośrednie ciosy to nie zabawa dla nich. Mniej więcej od tamtego czasu dało się odczuć spadek popularności Norwegów w Polsce.

Pech drugi: w tym samym czasie mózgi młodzieży (wtedy) i jak się okazało młodzieży (obecnie) opanowało Dimmu Borgir solidnie dociążone skórą, odwróconym krucyfiksem i balastem kosmetyków. Zespół ten dość, że zmiótł komercyjnie całą konkurencję, to w dodatku na polu rococo blacku nie pozostawiał absolutnie nic do dodania. Wprawdzie duet "LA" broni nie złożył i nadal do drzwi pukał, a to za pomocą niezgorszej "Ultimate Death Worship" czy już znacznie mniej entuzjastycznie, by nie powiedzieć chłodno przyjętej "Legacy Of Evil" sprzed trzech lat, ale zawsze.

No i pech trzeci: mamy środek lata 2010, słońce praży, a Deamon powraca z kolejną porcją mrocznej muzy, która niestety jak bigos wyprawi się dopiero za kilka miesięcy, gdy liście z drzew opadną, kobiety zbledną i nastanie okres zbiorów kapusty. Do tego czasu Dimmu znów zrujnują rynek za sprawą "Abrahadabra", którego premiera za pasem. W takich niesprzyjających warunkach wychodzi "Phantasmagoria" i już zdradzam, jak ktoś fanem "Ad Noctum..." nie był i do niej się nie przekona.

Wprawdzie klawisza na tym krążku nie brak, to zdecydowanie bezpośredniość kompozycji, wspartych przeraźliwym wrzaskiem oraz flagowy atut blacku w postaci tnących pilarek gitarowych,jest gwoździem jej programu. Może pierwsza zagrywka ("Intro Phantasmagoria") pozostawia jeszcze wątpliwości co do intencji autora, bo rozwija się raczej klasycznie dla tego typu (sympho black) muzyki. Ale parę chwil potem piekielna ojczyzna wzywa do wojaczki z heretykami. Plugawy rechot w rozpędzonym "Crypt Of Berevament" to istny najazd na światło, względnie na tani plastikowy mrok, jaki fundują dzisiejsze gwiazdy rozentuzjazmowanemu tłumowi. Kapitalnie chwytliwość thrash metalu i agresję surowego blacku łączy "Curse Of The Necromancer", którego środkowe epickie zwolnienie kładzie but na twarzy. I zwolennik klimatu rozumianego na modłę "Accuser/Opposer", tak sprytnie odpalonego przez czołgistów z Marduk, z aprobatą poklepie Deamona po kolczudze wysłuchując epickiego "Dark Winds". Ktoś inny puści kleksa w spodnie odkrywając w nieludzkim natężeniu i prędkości "Apocalyptic Manifestation" coś, o czym jeszcze do tej pory mowy być nie mogło, a więc prawie grind - black metal(!!!). Ważna okazuje się także produkcja, chyba najlepsza w historii Limbonic Art. Cóż za "smak" i "wyważenie". Selektywność, ale i niezaprzeczalny ciężar, bezproblemowe uwypuklenie poszczególnych instrumentów (tradycyjnie poza basem), ale i obskurny, gorzki posmak, a do tego porządnie dopakowany dół w wolniejszych partiach. Nie razi także perkusja, tradycyjnie w przypadku tego bandu odtwarzana z automatu. Gdyby nie notka w książeczce, nikt by jej komputerowego pochodzenia nie wyniuchał. Bardziej krewkich przywołuję do porządku - "klaw" nie zaginął w masteringu, dostał jednak solidnie po mordzie i pokornie zajął w muzyce zespołu należne mu miejsce na drugim planie. Wspaniale urozmaica dźwięki, nadaje im poślizgu, dodaje klimatu, ale na pewno nie przewodzi. To w tym przypadku uzasadniony zabieg także z powodu trwania rzeczy. Godzina dziesięć minut i nie nudzi. Niewyobrażalne przy tak zintensyfikowanym black metalu? Nie tym razem moi drodzy.

Praktycznie zero niedomówień. "Phantasmagoria" to płyta gigant. Gigantycznie ciężka, gigantycznie długa, miejscami maksymalnie intensywna, a chwilami wręcz zabójczo szybka. Przy tym wszystkim wcale nie jednowymiarowa i nie oczywista. Zróżnicowanie tak spasłego dzieła nie polega teraz na wypłacaniu jakichś "czary-mary, daj mi pyska, umyj gary, zgaś ogniska", ale różnych perspektyw brutalności. Być może spawy przyjęły taki a nie inny obrót, bo w Limbonic Art już na dobre zabrakło tchnienia Morpheusa, oddającego pole morderczym zapędom Deamona, ale czy to taki problem, skoro temu ostatniemu udało się stworzyć materiał porywający prostszymi środkami znacznie bardziej niż to, co prokurowali wspólnie w przeszłości. Dla mnie nie, choć i tak zapewne fani wczesnych dokonań podniosą larum, że to już nie to. Zarzucą odhumanizowanie i bezduszne siekanie pozbawione sensu. Gdzieś ostatnio nawet przeczytałem: "Limbonic Art - ongiś zespół, obecnie jeden człowiek i jego automat (perkusyjny)". Ja odbijam piłeczkę. Kochałeś intensywność "Ad Noctum" - ta płyta jest dla ciebie. Nie znałeś tej płyty, ani twórczości Limbonic, ale kochasz brutalne, ale i natchnione wierzganie w tempie przekraczającym 256 BPM - nie zwlekaj, posłuchaj. Czarna śmierć w tym wydaniu to twór absolutnie nieromantyczny, nie wyciskający łez, w końcu nie siedzący przed lusterkiem, zadając w kółko to samo durne pytanie: "powiedz przecie, kto najlepszy corpsepaint ma na świecie". Tutaj ona po prostu zabija, w stylu który oceniam bardzo wysoko.

Komentarze
Dodaj komentarz »
...
popiel (gość, IP: 82.160.131.*), 2010-09-06 11:12:57 | odpowiedz | zgłoś
może straciłem "metalową" wrażliwość, ale dla mnie ten materiał, to jazgot bez polotu z mało ciekawym wokalem, ani to ciężkie, ani klimatyczne
2
Starsze »

Oceń płytę:

Aktualna ocena (96 głosów):

 
 
77%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?