- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lenny Kravitz "Lenny"
Z płyty na płytę Lenny Kravitz staje się coraz bardziej przewidywalny. Absolutny szczyt tej niechlubnej przypadłości osiąga na swoim ostatnim studyjnym krążku, zatytułowanym po prostu "Lenny". Słuchając jego nowego materiału ma się wrażenie, że wszystkie piosenki napisane są "na siłę", bez pomysłu i błysku, a kiedy uda się stworzyć w miarę dobry motyw, riff lub frazę (co zresztą jest sporym ewenementem), powtarzana jest ona w nieskończoność - tak, że może przyprawić o mdłości nawet najbardziej zatwardziałego fana artysty. Wszystkie utwory są do bólu schematyczne, a wtórnością dorównują dokonaniom Iron Maiden i AC/DC.
Weźmy na przykład pierwszy singiel, "Stillness Of Heart". Utrzymany jest w topornym rytmie, okraszony nędzną harmonią i dwugłosem w refrenie, upodabniającym piosenkę do twórczości Green Day puszczonej w zwolnionym tempie. "Believe In Me" - tutaj muzyk bawi się w eksperymentowanie z elektroniką, chcąc zaprzeczyć wszystkim zarzutom na temat swojego dźwiękowego konserwatyzmu - niestety, z marnym efektem. "Dig In" - utwór przyjemny, dobry do obejrzenia w telewizji w roli przerywnika, chwili wytchnienia pomiędzy nowym klipem Madonny i ostatnim hitem Blink 182. "Bank Robber Man" - koleina piosenka z cyklu "kompleksy Lenny'ego", wyrażająca jego niespełnione ambicje rock'n'rollowe. No i jeszcze "Let's Get High". Byłoby całkiem dobre, gdyby nie fakt, że ten ponad pięciominutowy numer oparty jest na praktycznie dwóch taktach muzyki, powtarzanych w kółko (podobnie rzecz się ma zresztą w "You Were In My Heart"). Co się stało z tym znakomitym przecież przed laty artystą? Już chyba wolę, żeby wydawał koncertówki i "greatest hitsy", będące dosyć jawnym sposobem na wyłudzanie pieniędzy od fanów, niż nagrywał taką kompromitującą, nie ukrywajmy, chałturę.
Jedyne, czego Lenny'emu nie można odmówić, to pełny profesjonalizm marketingowy. Album jest pięknie wydany - zaopatrzony w śliczną książeczkę z wysokiej jakości papieru. Jednak dla mnie, mimo wszystko, to trochę za mało...