- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Leng Tch'e "The Process Of Elimination"
Nazwa Leng Tch'e, oznaczająca starożytną chińską torturę, "śmierć przez tysiąc cięć", fanom europejskiej ekstremy od pewnego czasu może być już trochę znana. W związku z tym podam tylko kilka informacji tytułem wstępu, dla bliżej niezorientowanych. Kapela pochodzi z Belgii, powstała jakieś cztery lata temu, podczas których zespół przygotował dwa duże albumy: "Death By A Thousand Cuts" (2002) i "ManMadePredator" (2003).
"The Process Of Elimination", trzeci krążkek ziomków Herculesa Poirot, jest wydawnictwem dość dobrze wpasowującym się w charakterystykę Relapse Records. Na produkcie typowym dla tej wytwórni Belgowie serwują niewiele ponad pół godziny popieprzonej muzyki, grindującej i trochę deathmetalowej, czasem żartobliwie doprawionej szczyptą rock'n'rolla i stonera ("Motorgrinding", "Glamourgirl Concubine", "PIMP"). Te "rozjechania" stylistyczne zupełnie nie przeszkodziły w stworzeniu albumu monolitycznego, zwartego i w głównej mierze podporządkowanego motorycznej i raczej bezkompromisowej jeździe. Bo choć Leng Tch'e potrafi zwolnić i "zakręcić", to i w tych momentach wyczuwalna jest ta energia, eksplodująca w każdym riffie "The Process Of Elimnation", wręcz buzującego od jej nadmiaru.
Leng Tch'e to z pewnością czołówka belgijskiego "grzmocenia" i jeden z ciekawszych obecnie zespołów z tego kraju. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po "The Process Of Elimination". Szczerze polecam, bo naprawdę warto poznać ten album.