- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Led Zeppelin "I"
"Album 'Led Zeppelin' miał znakomitą atmosferę, oni tworzyli rzeczy, jakich nikt wcześniej nie słyszał. Istniały zespoły grające mieszankę bluesa i rocka, ale to było inne".
"Byli pochodną Cream, ale mieli znacznie większy ciężar gitar. Jack Bruce z Cream był tak naprawdę wokalistą jazzowym i bluesowym, a Robert wiedział, jak dorzucić do pieca. Led Zeppelin przenieśli to na nowy poziom. To była moc! I nagle stało się to nową formułą muzyki. Nawet Hendrix zaczynał ulegać zmęczeniu. Zaczął iść w kierunku jazzu. Zeppelini zregenerowali scenę".
"Może nie jest to najwspanialsza płyta Led Zeppelin. Nagrali pewnie lepsze. Ale dla mnie osobiście znaczy więcej niż wszystkie inne. Pamiętam ją bowiem jako tę, która zmieniła wszystko. Była jak potężny cios pięścią w nos. Nikt wcześniej tak nie grał. To było jedno wielkie łubudu! Ale czy to na pewno było heavy? Może i tak. Weźmy numer taki, jak 'Communication Breakdown'. Ile w tej muzyce było furii! W muzyce i w głosie Roberta Planta. Nikt nie śpiewał tak jak on oprócz Terry'ego Reida, który był pewnie jego wzorem".
Właściwie tymi trzema wypowiedziami Tony'ego Iommiego z Black Sabbath, Rogera Daltrey'a z The Who oraz Burke'a Shelley'a z Budgie mógłbym zakończyć recenzję płyty "Led Zeppelin I", jednego z najważniejszych debiutów w historii rocka.
Znani już wcześniej pod nazwą The New Yardbirds, członkowie Led Zeppelin w 1969 roku weszli do studia, by zarejestrować materiał, który miał wywrócić świat bluesa i rocka do góry nogami. Krążek składała się w większości z piosenek, które muzycy grali wcześniej na koncertach. A były to standardy bluesowe, nowocześnie zaaranżowane. Jedynym błędem, jaki zrobili Anglicy na początku, było podpisanie utworów swoimi nazwiskami, gdy w rzeczywistości były to kompozycje innych muzyków. Band później miał spore kłopoty z wymiarem sprawiedliwości.
Wydawnictwo otwiera jedna z moich ulubionych piosenek Led Zeppelin - "Good Times, Bad Times". Zapowiada ona moc i energię, jakie będą towarzyszyły całej płycie. Ale zaraz następuje zmiana klimatu, wchodzi "Baby, I'm Gonna Leave You" autorstwa Anne Bredon. Nostalgiczna ballada z pięknymi przejściami i zmianami tempa. W przyszłości usłyszymy równie genialne "Since I've Been Loving You" oraz niezapomniane "Stairway To Heaven", oparte na podobnej myśli kompozycyjnej. Generalnie utwory za bardzo nie odbiegają od siebie jakością. A jest ona znakomita. Dostajemy tutaj hymnowy "Your Time Is Gonna Come", energetyzujący i szybki "Communication Breakdown" czy dłuższe formy, jak np. "How Many More Times", wszystko oczywiście okraszone zwalającymi z nóg popisami Page'a i genialną sekcją rytmiczną, za którą odpowiedzialni byli Bonham i Jones. Nigdy nie przepadałem za wokalem Planta, ale to, co robi ze swoim głosem w "Dazed And Confuzed", za każdym razem sprawia, że kapcie spadają mi z wrażenia. W tym miejscu warto polecić wszystkim wykonanie tego kawałka z płyty "How The West Was Won" - najwyższa światowa klasa.
Pierwsze dzieło Brytyjczyków nie ma słabego punktu i nie mam się do czego przyczepić. Muzyka jest jednocześnie ciężka i gra leciutko, więc przyjemnie się jej słucha. Tak opisali pierwsze wrażenia po usłyszeniu kapeli panowie z The Who i właśnie wtedy powstała nazwa Led Zeppelin, po kilku kosmetycznych poprawkach menedżera grupy Petera Granta.
Okładka albumu przedstawia katastrofę sterowca Hindenburg i jest jak najbardziej adekwatna do muzyki zawartej na krążku, ponieważ w tamtym czasie był to prawdziwy wybuch energii, a fala uderzeniowa, która bucha z każdej sekundy tej płyty, sprawiła iż zespół z marszu stał się gwiazdą światowego formatu.
Ciężko pisze się o legendach oraz o rzeczach oczywistych. Więc już kończę, polecając wszystkim ten album. Kto go jeszcze nie zna, powinien się wstydzić i jak najszybciej uzupełnić braki.
Zgoda, podebrali dużo od innych. Ale też mnóstwo zespołów później czerpało z Led Zeppelin.
Ich siłą był styl. Przedstawili rock w taki, niepowtarzalny sposób jak nikt przed nimi. Najważniesze było to, jak podali znane wcześniej patenty. Nadali bluesowi niesamowitą energię.
Poza tym innowacyjna wtedy była sekcja rytmiczna, napędzająca utwory, które nabierały nieznanej wcześniej energii. Do tego Page był doskonałym gitarzystą, a Plant rewelacyjnym wokalistą.
Dla mnie 30 lat później podobnie było z Pearl Jam. Liczyło się to jak przedstawili muzykę. Nie musieli wymyślić niczego nowego, wystarczyło wszystko odpowiednio poukładać i odcisnąć własne piętno.
Bardzo dobre kompozycje, to mało? Utwory chwytające za serducho to też mało? Ile zespołów nagrało kilka wspaniałych płyt pod rząd? Większość nagrywa jedną lub dwie i potem ciągnie te same patenty przez dwadzieścia lat.
Przestery gitarowe? To mało? Wiem był wcześniej Sonic Youth i inne bandy, ale ich bardziej interesował kierunek noise. Pearl Jam robili to zdecydowanie ciekawiej. Moim zdaniem w te klocki byli b. dobrzy.
Poza tym u nich można usłyszeć zebrane 30 lat historii rocka.
Może tylko KC i PF u nich nie ma. Zresztą nigdy nikomu nie zajumali riffa. Można mówić tylko o luźnych nawiązaniach.
Zacytowałem tylko kilka luźnych zdań z mojej rozprawy habilitacyjnej na Harvardzie dotyczącej nurtu muzycznego grunge. Po resztę odsyłam do bibliotek :)
A, że jest to mój ukochany nurt, proszę na niego nie bluźnić.
co do bycia zbuntowanym to Pearl Jam to akurat band ministrantów jest, nie widzę tam nic buntowniczego - tak na poziomie U2 pod tym względem, mogliby zagrać z REM na pikniku familijnym
oczywiście szanuję preferencje rozmówcy, przedstawiam tylko swoje przemyślenia :)
Końcówka lat 80 była cienka jak rajstopy chłopaków z Kiss. Oczywiscie poza Metallica, Iron, Slayer, czy Megadeth i paru innych. Dokładnie tak uważam. Nagrywnano płyty w stylu Queen, czyli jednego lub dwóch przebojów, a reszta to zapychacze.
Rządzili jacyś goście w skórzanych wdziankach, farbowanych blond włosach itp. Różne popisówy typu Van Halen (mimo szacunku dla umiejętości nie trawię).
Goście z PJ chyba nie byli, aż tak słabi skoro doceniani tutaj AIC współpracowali z nimi przy innych projektach.
Rozumiem, że ktoś ich nie lubi, ale podobnie jak Led Zeppelin nie można im odmówić znaczenia.
tak - tylko jedna naprawdę świetna płyta, wiadomo która; potem to albo bździny na akustyka albo kawałki kompletnie przeciętne, upunkowione na siłę, żeby brak hiciorów pokryć "autentycznością wykonania", co zmarnowało jednego z fajniejszych wokalistów tamtego okresu
jeżeli lata 80te kojarzy się tylko z hair metalem i glam/sleaze no to OK, taki można mieć obraz sprawy, że tylko Def Leppard i Whitesnake wtedy grali
Jeden słyszy w jakiejś muzyce coś nowego, a inny nie. Nikt tak nie grał przed nimi. Nikt nie połączył tylu odmiennych gatunków muzycznych. Ale jak ktoś nie lubi nie ma co przekonywać.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
All My Life "All My Life"
- autor: RJF
King Crimson "In the Court of the Crimson King"
- autor: Grzegorz Kawecki
Black Sabbath "13"
- autor: Dominik Zawadzki
Kreator "Phantom Antichrist"
- autor: Megakruk
Megadeth "Countdown To Extinction"
- autor: Megakruk