- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lady Pank "Nasza Reputacja"
Po dwóch latach od wydania "Łowców Głów" mamy nareszcie kolejną premierową płytę jednej z najważniejszych grup w historii rodzimego rocka. Czy warto było czekać te dwa lata? Wydaje się, że tak. Po niezbyt udanych "Międzyzdrojach", mających stanowić powrót do stylistyki wypracowanej na pierwszych albumach grupy, muzycy zdecydowali się na zaostrzenie brzmienia, co zaowocowało bardzo dobrym od strony muzycznej (trochę mniej od tekstowej) krążkiem "Łowcy Głów", który pozbawiony większej promocji, na jaką niewątpliwie zasługiwał, nie zdobył należytej popularności. "Nasza Reputacja" może być odebrana jako pomost między "starym" i "nowym" brzmieniem kapeli i potraktować ją należy jako kolejne (które to już?) potwierdzenie oryginalności zespołu, który na każdej płycie potrafi wyraźnie zaznaczyć swoją osobowość artystyczną, nie unikając przy tym eklektyzmu, tudzież nie uciekając przed różnorodnością i eksperymentami.
Jak zatem prezentuje się Lady Pank A.D. 2000? Patrząc na sprośną, choć na pierwszy rzut oka grzeczną okładkę, można stwierdzić, że cała piątka jest w wyśmienitym humorze (warto dodać, że we wkładce znajdują się przeróżne wariacje na temat dwóch przeuroczych miśków - znajdzie się tu coś dla miłośników seksu z nieletnimi, a nawet amatorów grupowych orgii z udziałem reprezentantów płci obojga). Dobry humor nie opuszcza słuchacza po pierwszym utworze ("Słońcem Opętani"). Szkoda, że piosenka nie trafiła w swój czas - letnia, wakacyjna opowieść jakoś nie przygryza się z aktualną porą roku. Poza tym już niedługo pod buciorami brutalnie będzie nam skrzypiał śnieg, a białe kalesony staną się przedmiotem codziennego użytku (chyba, że ktoś jest zdeklarowanym zwolennikiem reumatyzmu) - jak tu słuchać potencjalnego przeboju lata, kiedy za oknami minus dziesięć (niekoniecznie w Rio)? Dość jednak już wtykania szpilek - numer jest bardzo przebojowy, czuć wysoką temperaturę wykonawczą i radość grania. Nie brak też cudownej solówki Janka Borysewicza, który zagrał tu z taką energią, jakby właśnie urwał się z łańcucha po kilku latach niewoli...
Co dalej? Znajdzie się miejsce dla kilku sporych niespodzianek. Wprawdzie sekcję smyczków zespół zaangażował już cztery lata temu na "Międzyzdrojach" (z całkiem niezłym choć nie rewelacyjnym skutkiem - "Nie Chcę Litości"), ale dopiero tutaj pomysł ten znalazł stuprocentowe uzasadnienie i kwartet smyczkowy wspaniale wzbogacił muzyczną fakturę pierwszego przeboju płyty - "Na Granicy". Świetne posłużenie się efektem voice-box w znakomitej "Heroinie" zasługuje na oklaski należne koronowanym głowom i laureatom Nagrody Nobla (Borysewicz to doprawdy gość potrafiący wyrażać się za pomocą swojej gitary). Jak sam tytuł wskazuje, ten ostatni numer to nic innego, jak pesymistyczny portret narkomana zakończony dumną kapitulacją. Wypada mieć nadzieję, że nie jest to osobisty tekst dotyczący kłopotów Janusza Panasewicza. A jeśli o tekstach mowa - po raz pierwszy od czasu "Młodych Orłów" liryczna strona twórczości LP z powodzeniem dotrzymuje kroku muzycznej. Wreszcie słowa nie stanowią zgrzebnego uzupełniacza, którego jedynym zadaniem jest to, aby pasował do melodii. Mamy tu nawet przestrogę przed zawistnym spojrzeniem szarego tłumu na człowieka chcącego osiągnąć coś więcej niż statystyczny bohater książki telefonicznej ("Bulanda" - pean na cześć indywidualizmu). Ciekawe, jak zespół namówił do współpracy byłego wokalistę Oddziału Zamkniętego Krzysztofa Jaryczewskiego, który błysnął jako tekściarz w "Stacji - Alienacji". Zarówno tu, jak i w wyśpiewanych przez Janka Bo. "Samotnych Nocach", powracają fascynacje The Police (niektóre partie gitary robią wrażenie sklonowanych wprost od Andy Summersa!). Liryczną stronę swojej zbiorowej osobowości kwintet przedstawił w zamykającej album tęsknej balladzie "Druga Strona", gdzie partia perkusji może przywodzić na myśl dokonania... Portishead.
Gdy na okładce przeczytałem informację, że instrumentarium zespołu wzbogaciło się o mandolinę, pomyślałem, czy aby muzycy nie zapatrzyli się w dokonania naszych stołecznych bardów w rodzaju Stanisława Grzesiuka (skądinąd świetnie przypomnianego przez Szwagierkolaskę). Po raz kolejny Borysewicz udowodnił swój niezwykły talent - zastosowanie mandoliny w "Jak Ruchomy Cel" to aranżacyjny strzał w dziesiątkę! Coś mi się wydaję, że mamy w kraju muzyka na miarę kogoś takiego jak sam Jimmy Page...
Zachwyty zachwytami, ale jednak przyda się trochę dziegciu, choć będzie to naprawdę tylko jedna łyżeczka. Na jej zawartość składa się dosyć przeciętny numer "W Niewoli" z wyżyłowanym, a przez to dosyć pretensjonalnie brzmiącym głosem Janusza Panasewicza i nieszczególnym tekstem - niby o miłości, a w rzeczywistości o niczym. Dzięki Bogu i Matce Naturze na tym lista zarzutów, jakie wysunąć można pod adresem płyty, kończy się.
Powiem krótko - to najlepsze wydawnictwo sygnowane nazwą Lady Pank od czasu reaktywowania grupy. Kto czuje choć trochę mięty do zespołu, powinien niezwłocznie udać się do najbliższej składnicy z płytami. Satysfakcja gwarantowana.