- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lady Pank "Lady Pank"
Pisanie o takich krążkach, jak pierwsza płyta Lady Pank, to dość śmieszna sprawa, ponieważ pewnie wszyscy znacie większość piosenek z tego albumu na pamięć, choćby z radia. Nie mniej jednak zauważalna ostatnio jest na rockmetal.pl tendencja do opisywania "płyt - klasyków" (zresztą godna pochwały) i mam zamiar się w nią wpisać. Bo "Lady Pank" to niewątpliwie jest klasyk.
Jak wiadomo, Lady gra (praktycznie) bez przerw od bez mała 30 lat. Przez ten czas zespół był na dobrą sprawę oparty na dwóch filarach - Janie Borysewiczu i Januszu Panasewiczu. Na początku funkcjonowania grupy obaj mieli już doświadczenie sceniczne, choć trzeba przyznać, że o wiele bardziej spektakularnie wypada w tej konkurencji Borysewicz (był krótko członkiem Breakout, a także Budki Suflera, z którą nagrał trzy albumy: "Na brzegu światła" [1979], "Ona przyszła prosto z chmur" [1980] i "Za ostatni grosz" [1981]). Borysewicz miał też na koncie pierwsze napisane przez siebie numery, w tym tak znane, jak "Nie wierz nigdy kobiecie". Lady Pank powstała jednak nie z inicjatywy obu panów, ale w wyniku spotkania Borysewicza z Andrzejem Mogielnickim, późniejszym tekściarzem kapeli. Spotkali się oni jeszcze w Budce Suflera, a po odejściu z niej Borysewicza postanowili stworzyć coś własnego. Szybko napisali też pierwszy kawałek, zatytułowany "Mała Lady Punk", który zresztą natychmiast został przebojem (nagrali go z muzykami sesyjnymi, biorącymi udział w rejestrowaniu albumu Izabeli Trojanowskiej "Układy", w którym obaj uczestniczyli, Mogielnicki jako tekściarz, Borysewicz jako autor większości muzyki, gitarzysta i aranżer), ale za to... nie trafił na wydanego w 1983 roku longplaya. Jednak, jak łatwo się domyślić, od tej piosenki wzięła się nazwa zespołu (a nie na odwrót!). Niedługo potem chłopaki skompletowali resztę składu, z której najistotniejszym elementem był Janusz Panasewicz. Wokalista obdarzony naprawdę niesamowitym głosem, okazało się, że idealnym dla Lady.
W tym składzie zespół nagrał swój debiutancki album, zatytułowany po prostu "Lady Pank". Tę płytę po prostu się zna, choćby z radia. I nic dziwnego, bo jest wypełniona praktycznie samymi przebojami. Panowie nigdy nie kryli, że chcą grać prostego pop rocka, z chwytliwymi melodiami. Niemniej jednak ilość "hiciorów" powala. Od rozpoczynającego całość, katowanego przez stacje radiowe do dziś, kultowego "Mniej niż zero", aż do kończącego krążek "Moje Kilimandżaro" ciężko znaleźć coś, co odstaje od reszty.
Co my tu mamy? "Mniej niż zero" z wykrzyczanym "o o o" w refrenie. Dalej "Kryzysową narzeczoną", numer z nieco reggae'owymi zwrotkami, traktujący o życiu w PRL-u. Zwraca uwagę krótkie, ale treściwe solo Borysewicza. Świetna jest charakteryzująca się zmianami tempa "Fabryka małp". Z kolei "Pokręciło mi się w głowie" jest inspirowane twórczością The Police (przyznawał to sam Borysewicz). Typowo gitarowym kawałkiem jest "Du Du", ze świetnym skandowanym refrenem i partia saksofonu.
Moimi faworytami z debiutu Lady są jednak "Zamki na piasku", w którym to utworze gitara jest jakby w cieniu wokalu Panasewicza, to on jest tu na pierwszym planie; oraz, bezapelacyjnie, "Vademecum skauta" - po pierwsze ze względu na tekst, po drugie po prostu fantastyczną i jakże charakterystyczną dla tego zespołu partię gitary. Płytę zamykało "Moje Kilimandżaro" opowiadające o... kacu. No i jest jeszcze nastrojowa ballada "Wciąż bardziej obcy", będąca w pewnym sensie solowym popisem Borysewicza, ponieważ nie tylko gra w tym utworze na gitarze, ale również śpiewa.
Do reedycji krążka z 2007 roku (którą to wersję sobie niedawno sprawiłem, co też jest powodem napisania tej recenzji) dorzucono garść bonusów. Po pierwsze "Mała Lady Punk" - pierwszy utwór Lady. Poza tym dwie wersje nagrania "Minus 10 w Rio", które również nie weszło na dużą płytę, zostało za to wydane na singlu, podobnie jak również znana wcześniej i święcąca triumfy na liście przebojów Trójki "Tańcz, głupia, tańcz". Najciekawsza jest jednak pierwotna wersja "Mniej niż zero", która brzmi, jakby była grana przez... Iron Maiden.
Nie było i chyba nigdy już nie będzie w polskiej muzyce debiutanckiego albumu, z którego pochodziłoby aż tyle przebojów. Hiciarska, ale też prawdziwie rockowa płyta.
Zwracam honor :)