- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Lacrimosa "Elodia"
Kim jest tajemniczy clown, który od jakiegoś czasu regularnie pojawia się na okładkach płyt Lacrimosy? Kim jest kobieta spokojnie spoczywająca na jego dłoniach? Dokąd razem zmierzają? Czy podczas wędrówki przez nie kończący się korytarz mistycznego pałacu, uda im się dotrzeć do ostatnich, kluczowych bram? Jeśli tak, to czy odważą się je otworzyć...? Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać... "Jaki?" - zapytasz. "Bardzo prosty" - odpowiem. Dołącz do clowna i jego muzy, odnajdź wraz z nimi światełko na końcu bezkresnego tunelu. Podaj im swe dłonie, byście wspólnie mogli otworzyć ostatnią komnatę, za którą z utęsknieniem czeka osamotniona kraina utkana z delikatnych łez zdeptanego Piękna. Apogeum uniesień i wzruszeń. Elodia...
Wiele już atramentu wylano na temat Lacrimosy i wszystkich poprzednich płyt tegoż tworu. Nie ma w tym jednak nic nadzwyczajnego: w końcu w przypadku prawdziwego geniuszu (a takim niewątpliwie jest ów duet), żadne, nawet najbogatsze, słowa nie są w stanie odzwierciedlić wrażeń, jakich doświadcza słuchacz podczas obcowania z samą muzyką. Skoro jednak bezradność od zawsze towarzyszyła wszystkim, którzy stykali się z tą Sztuką, to co będzie po usłyszeniu "Elodii"? Bo - z całym szacunkiem i głęboką miłością do wcześniejszych dokonań - Lacrimosa jeszcze nigdy nie wspięła się na TAKIE Wyżyny. Właściwie, co tu dużo mówić, ta płyta to bez wątpienia szczyt boskiej góry, o zdobyciu którego marzy każdy zespół, lecz tylko wybranym udaje się na niego dostać. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności w jakich powstało to dzieło, nie mogło być inaczej. Tilo Wolff zaprosił do współpracy Londyńską Orkiestrę Symfoniczną, przez wielu chyba zresztą słusznie uważaną za najlepszą na świecie. Symfoniczne, klasyczne pejzaże są znakomitym uzupełnieniem ciężkiej, często typowo metalowej gitary ("Dich zu töten fiel mir schwer", "Alleine zu zweit", "Am Ende stehen wir zwei"). Te dwa na pozór odmienne światy wzajemnie się przeplatają, istnieją tuż obok siebie, łączą się w jedno smutne serce. Serce, które cudownymi głosami opowiada o przeznaczeniu, desperacji, śmierci, miłości... Tilo Wolff i Ann Nurmi to para kochanków brutalnie rozdzielona przez zakłamane życie, która błądząc po korytarzach niespełnionych snów próbuje odnaleźć pogrzebane uczucia. On - pozazmysłowy, zahipnotyzowany, ulotny niczym powiew wieczornego wiatru. I ona - delikatna, zagubiona, melancholijna... "Elodia" to monument wyniesiony na strzępkach rozdartych dusz, rozpaczliwie intonujących pieśni swej desperacji. Wzruszająca opowieść o uczuciach i emocjach, które czekają na Ciebie w otchłani przeznaczenia. Wśród nich najważniejsza jest miłość - wielka, niezniszczalna, wieczna. Taka, o której marzysz i podświadomie szukasz przez całe życie. Taka, która na zawsze pozostawia ślad w zakochanym sercu... ("Alleine zu zweit", "Ich verlasse heut' Dein Herz")
Ta płyta to klucz do nieśmiertelności, dzieło którego czas NIGDY nie wymaże ze swej pamięci. Nie wiem, czy Lacrimosie jeszcze kiedykolwiek uda się stworzyć coś większego. Sami Twórcy jednak doskonale zdają sobie z tego sprawę. "Elodia" jest podróżą przez ocean płaczącego Piękna, natchnionym spektaklem wybudowanym na gruzach zdeptanych uczuć. Otchłanią, w którą skoczy każda wrażliwa istota. Absolutem, dla wszystkich, dla których gotyk jest jedynym sensem życia...