- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kyuss "Muchas Gracias The Best Of"
Zarabianie pieniędzy polega na znalezieniu się z odpowiednim produktem we właściwym miejscu i czasie. Zapewne tą zasadą kierowali się wytwórnia Elektra i członkowie nieistniejącej już formacji Kyuss. W okresie całkiem sporego sukcesu albumu "R" grupy Queens Of The Stone Age, będącej w pewnym sensie spadkobierczynią Kyuss, kiedy to nowi fani genialnego (przynajmniej dla mnie) gitarzysty Josha Homme'a zaczęli się zastanawiać skąd on się właściwie wziął, najlepszym dla nich rozwiązaniem jest lektura wydawnictwa typu "the best of", zawierającego przegląd poprzedniej twórczości muzyka. Pamiętajmy jednak, że Kyuss to nie tylko Homme.
Aby zapełnić istniejącą lukę, ukazał się krążek podsumowujący działalność Kyuss, ale na szczęście dla jego starych słuchaczy, nie ogranicza się on jedynie do "najlepszych" kawałków zespołu. Na płycie umieszczono kilka kompozycji, których nie ma na żadnym z długogrających albumów formacji, a także próbkę występów koncertowych.
Pierwszą poruszoną przez mnie kwestią będzie sposób wymawiania nazwy zespołu. Nareszcie, po długich poszukiwaniach, dowiedziałem się jak naprawdę brzmi po angielsku słowo "kyuss". Wstęp do rozpoczynającego krążek utworu "Un Sandpiper" daje odpowiedź na to drażliwe pytanie. Nazwę zespołu wymawia się "ka-jes" z akcentem na pierwszą sylabę! Taka możliwość nigdy mi do głowy prawdę mówiąc nie przyszła.
Wszystkie znane z oficjalnych albumów, a znajdujące się na "Muchas Gracias", utwory zostały poddane zaawansowanej "przeczyszczającej" obróbce. Nie wiem czy był to najlepszy pomysł, bo na przykład kawałki z najbardziej "brudnej" płyty "...And The Circus Leaves Town" brzmią tu tak czyściutko, jakby zostały wymyte Domestosem. Inna sprawa, że dla słuchacza, który zetknie się z Kyuss po raz pierwszy, będą one z pewnością w tej wersji bardziej strawne. Cyfrowa obróbka sprawdziła się według mnie tak naprawdę tylko w przypadku piosenki "I'm Not" z albumu "Wretch". Dopiero teraz poczułem potęgę tej płyty. Cztery umieszczone tu utwory w wersjach koncertowych nie są wiernymi kopiami utworów studyjnych. Już słuchając "Freedom Run" w wersji albumowej można było przenieść się myślami na prerię, a to naprawdę nic w porównaniu z atmosferą wydania koncertowego.
Przejdźmy jednak do sedna sprawy, czyli utworów nieznanych wcześniej przeciętnemu kibicowi drużyny Kyuss. Wszystkie pochodzą z okresu od roku 1994 do 1996, a "Shine" i "Fatso Forgotso" zostały nagrane już po wydaniu ostatniej oficjalnej płyty Kyuss, czyli zapewne krótko przed rozwiązaniem zespołu. Cóż powiedzieć? Pierwsza część "Fatso Forgotso" to kolejny kyussowo-sabbathowy majstersztyk, kompozycja prawie dziewięciominutowa, z genialną, typową dla Josha solówką. Jest on niezwykle interesujący z tego powodu, że główną rolę odgrywa w niej wysunięty do przodu bas, a gitara Josha jedynie mu towarzyszy. Nie jest to specjalna nowość w przypadku Kyuss, jednak w żadnym z innych utworów basista nie odgrywał aż tak ważnej roli. Inny jednak utwór zagościł w moich uszach od samego początku i po prostu zwalił mnie z nóg. Mam na myśli wspomniany już "Un Sandpiper" ze świetnym, motorycznym i powtarzanym chyba ze 100 razy riffem oraz kilkuminutowym(!) solem Hommea. "Shine", "Mudfly" i "Flip The Phase" to świetne, charakterystyczne dla Kyuss numery i jeżeli panowie mają jeszcze w szufladzie więcej tego typu utworów, to pozostaje tylko żałować, że na razie nie udostępniają ich szerszej publiczności.
Materiały dotyczące zespołu
- Kyuss