- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kvist "For Kunsten Maa Evig Vike"
Pierwsza płyta Norwegów wydana w 1996 roku przez Avantgarde Music. Czy pierwsza, hmmmm... właściwie nie jestem pewny, ale chyba tak. Czy jedyna też nie wiem, być może wydali do tej pory coś nowego. Na tyle tajemnicza horda, że nie dowie się żaden posiadacz płyty czy kasety, jaki jest line-up zespołu. Wszystkie teksty są w języku norweskim, więc nie można ocenić warstwy textowej płyty.
Skoncentrujmy się więc na muzyce. Ta jest zabójcza. Pierwszy numer i lekkie zaskoczenie, cholera, wstęp dziwny, czyżby jakaś deathowa kapela? Nie, po kilkanastu sekundach wszystko się wyjaśnia. Sześć utworów z dość szybkimi tempami, gdzieniegdzie przechodzącymi w średnie. Oczywiście daleko tu do zabójczych szybkości np. Immortala. Świetna praca zarówno gitar jak i perkusji. Oczywiście występują też klawisze, ale pełnią one drugorzędną role. Nie dominują, uzupełniają tylko linie melodyczne, tworzone przez gitary. Świetnie się komponują w tle. Słuchając tej płyty, momentami przychodzi mi na myśl Falkenbach czy Forlorn. Oczywiście tylko momentami i to jedynie kojarzy się z co agresywniejszymi fragmentami niektórych utworów wyżej wymienionych kapel. Płyta bardzo agresywna i zarazem melodyjna, możnaby rzec, ale nie jest to zasługa wyłącznie klawiszy. Wokal tradycyjny, blackowy, agresywny. Calość bardzo dobrze wyprodukowana. Brzmienie ogólnie raczej czyste. Na pewno nie takie, jakie uwielbiają zwolennicy "garażowego brudu".
W każdym utworze znajdują się jakieś fragmenty chwilowego zwolnienia, płyta w żadnym wypadku nie jest nudna. Nie ma żadnych "modnych" upiększeń a'la wokale kobiece, czy sto pięćdziesiąt instrumentów wszelkiego rodzaju. Trwa 38 min. I jest to 38 minut raczej mocnego uderzenia. Jak dla mnie, mogłoby być kilka(naście) minut więcej. Po kilku przesłuchaniach nie można powiedzieć, że się "przejadła". Spokojniejsze fragmenciki, urozmaicające płyte, być może komuś mogą przeszkadzać, ale dzięki nim z jeszcze większa satysfakcją słuchamy dalszych części utworów, z których wręcz emanuje wściekłość. Podsumować, mogę tylko w jeden sposób, tak jak reklamują swój program Najsztub i Żakowski: NAPRAWDĘ WARTO!!!
Materiały dotyczące zespołu
- Kvist