- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kult "Salon Recreativo"
Płyty zespołu Kult to chyba najbardziej oczekiwane wydawnictwa spośród licznych projektów Kazika, "zalewających" nasz rynek z niesamowitą częstotliwością. Na pewno swoją w tym rolę ma fakt, że przerwy pomiędzy wydawnictwami sygnowanymi nazwą Kult są na tyle długie, że mogą wywoływać pewien niedosyt na najbliższą sercom fanów Staszewskiego muzykę. Zresztą wspomniana wyżej pracowitość Kazika, podobnie jak "lenistwo" innych tuzów naszej rodzimej i nie tylko sceny, zasługuje na odrębną, dość obszerną rozprawę. Przyznam szczerze, że już od jakiegoś czasu się do niej przygotowuję.
Wróćmy do najnowszej płyty Kultu, bo o nią tu chodzi. Ukazujące się 1 października (oficjalna data) wydawnictwo już w zapowiedziach wyglądało niebywale atrakcyjnie. Którego fana nie skusi posiadanie egzemplarza z pierwszego, piętnastotysięcznego nakładu, zawierającego dodatkową płytę z ponad 70 minutami muzycznych ciekawostek - nowych wersji starych i nowych nagrań, odrzutów z najnowszej sesji itp.
Kult to dojrzały zespół i taka jest ta płyta. Pierwszą oznaką dojrzałości jest już okładka. Przyznam szczerze, że nigdy nie potrafiłem zrozumieć dlaczego polscy wykonawcy tak mało uwagi przywiązują do tego, co według wszelkich prawideł marketingu odgrywa niebagatelną rolę przy promocji produktu. Faktem jest, że było kilka wyjątków, jednak uogólniając, większość polskich okładek to dno (patrz choćby ostatnie wydawnictwa zespołów Myslovitz, Dezertera, Dżemu czy nawet "undergroundowych" Pogan). Powoli, powoli można jednak już zauważyć poprawę, czego przykładem okładkowe winiety Smolika, Ścianki czy właśnie Kultu.
Ta tendencja dała już o sobie znać na Kazikowej płycie z piosenkami Kurta Weila. Nowa okładka Kultu to przepełnione odcieniami brązu prace Andreasa Torneberga. Ładna, wyciszona, emanująca spokojem i dojrzałością, mogąca naprawdę przykuć uwagę.
Jednak najważniejsza jest treść...
Na pewno będą wygłaszane sprzeczne opinie na temat zawartości albumu. Dla mnie skrajność tych opinii to najlepsze określenie ducha płyty. Bo tak, jak do warstwy tekstowej nie można mieć pretensji, tak sama muzyka może wzbudzać rozmaite emocje. Ta muzyka nie połechta ucha fanów rozmiłowanych w melodyjnych, często przepełnionych ludową nutą utworach znanych z wcześniejszych płyt. Gdyby oceniać to wydawnictwo pod takim kątem, to noty nie przekraczałyby zwyczajowej średniej. Nie ma tu przebojów na miarę ostatnich "Gdy nie ma dzieci" czy "Komu bije dzwon". Nawet punkowy "Pełniej" - chociaż nie można powiedzieć o nim nic złego - nie dorównuje chociażby "Poznaj swój raj" czy "Po co wolność".
Dla mnie ta płyta bardziej skłania się ku modnej ostatnio transowości w muzyce, większą uwagę skupiając na aranżacji, technice i brzmieniu. W swoim gatunku zrobił to ostatnio Tool. Na polskim podwórku, w ramach własnego od dawna wypracowanego stylu, próbuje robić to Kult - a przynajmniej stara się zmierzać ku temu. Świadczą o tym chociażby takie utwory, jak "Brooklyńska Rada Żydów" z niesamowicie, marszowo wręcz kłębiącym się zaśpiewem czy mantrowy w podkładzie "Piotr Pielgrzym", który mógłby trwać bez końca. Kończący płytę "Amulet" to trans w ciężko rockowym wydaniu z leniwie rozjaśniającym się brzmieniem gitary grającej główny riff.
Pośród tych szesnastu nagrań jest też kilka nawiązujących bardziej do "starego" Kultu, jednak przyozdobionych całkiem nowym podejściem aranżacyjnym i brzmieniowym. Dodatkowy plus należy się tu dla realizatora Sławka (Słabka) Janowskiego.
Do wyróżniających się nagrań na pewno zaliczyć trzeba "Łączmy się w pary, kochajmy się", w którym chyba pierwszy raz w historii zespołu pojawiła się śpiewająca w chórkach pani (nie liczę Violetty Villas, która jest jakąś tam "gwiazdą" i wystąpiła na płycie Kultu w duecie z Kazikiem).
Właściwie jedynym niepotrzebnym elementem tego wydawnictwa jest przeróbka starego nagrania Beatlesów zaśpiewana przez Tomka Goehsa (chociaż z opisu się tego nie dowiadujemy).
Pośród tych wszystkich plusów i minusów należałoby wymienić jego głównego bohatera, czyli Krzysztofa Banasika - to on od jakiegoś czasu jest głównym muzycznym inspiratorem grupy.
Płyta dodatkowa nie jest już niestety pozycją obowiązkowym. Praktycznie wszystkie przeróbki starych numerów to tylko zwykłe chlapanie błotem po ładnie wymalowanych ścianach. Jedynym miłym zaskoczeniem jest początek "Wódki". Myślę, że gdyby cała zapodana była w tak oszałamiającym tempie jak sugeruje wstęp, można by było mówić o naprawdę niezłym, świeżo i energicznie zagranym kawałku. To samo dotyczy "odpadów" z ostatniej sesji. Jedyne, co można o nich powiedzieć, to stwierdzenie, że są to faktycznie "odpady". I tak, jak to się tyczyło starych nagrań, tutaj również jest jeden wyjątek. Chodzi o tytułowy "Salon Recreativo", który tak naprawdę powinien siłą być upchnięty na pierwszą z omawianych płyt - zobowiązuje do tego już sam tytuł nagrania.
Można powiedzieć, że nowa propozycja Kultu wytrzymała próbę oczekiwań, zapewniając dodatkowe wrażenia i zaskoczenia. Jednak tak naprawdę liczy się jedynie krążek numer jeden, który próbowałem tu ocenić. To on świadczy o dzisiejszym obrazie zespołu.
(od redakcji: Pierwsza płyta zawiera utwory od "Dla Twojej miłości" do "Amulet". Utwory od "To nie jest wasz dom - nasz on" do "Salon Recreativo" znajdują się na płycie drugiej)
Materiały dotyczące zespołu
- Kult