- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Krisiun "Forged in Fury"
Procesu uczłowieczenia Krisiun, rozpoczętego na "The Great Execution", ciąg dalszy. To co? Może odrobina uszczypliwości na początek. Jak dziś pamiętam, któryś tam wywiad z trójką braci Camargo - Kolesne, w którym wylewali tony żalu na Sepulturę, która z bohaterów narodowych postanowiła całkowicie się "ześcierwić" po legendarnym "Arise". Tak sobie słucham tych płyt Krisiun, szczególnie "Wielkiej Egzekucji" i opisywanej tutaj "Forged In Fury", i ciśnie mi się na usta jedno wielkie, sarkastyczne "heeeeeh". Nie chodzi o to, że Krisiun nagrał klona "Roots" czy coś z tych rzeczy. Co to, to nie. Konsumując te nuty mam po prostu wrażenie, że Alex, Max i Moyses postanowili zrobić mały zwrot w stronę czystego thrashu, starając się wypełnić lukę, jaka w brazylijskim metalu powstała najpierw po rewolucjach serwowanych w połowie lat 90 przez Maksa Cavalerę, potem po rozpadzie oryginalnego składu Sepy. Niby słyszę na "Forged In Fury" blasty, chropowaty prawie growl, ale to już nie ten wymiar deicidowo - morbidangelowej dzikości, jaką epatował na przykład diabelski debiut "Black Force Domain". Jakkolwiek otrzymujemy po raz kolejny produkt dopracowany w najdrobniejszych szczegółach - doskonal brzmiący, technicznie perfekcyjny, to - przynajmniej w moim odczuciu - pozostawiający lekki niedosyt. Niedosyt czarciego napierdalania, na którym przecież zbudowali swoją legendę.
Mam wrażenie, że muzycy Krisiun mimo wszystko idą w ten sposób na pewien kompromis. Uginają się pod naporem metalowej opinii publicznej, która swego czasu zarzuciła im lekkie przynudzanie nagrywaniem w kółko tych samych płyt. Mi tam to nie przeszkadzało. Szedłem sobie do sklepu. Spragniony 30 minut jadu od razu kierowałem się pod półkę z dyskografią Canarinhos i dostawałem, co zamawiałem. Teraz to już muzyczne salony. Bracia poubierani są w kurtki z delikatnej cielęcej skóry i okulary przeciwsłoneczne od Enzo Ferrariego - niby wszystko zajebiście, ale brak trochę tego kosmatego prymitywizmu satanic death metalu. Kompozycje na "Forged In Fury" są jak na "wpyskostrzałowe" standardy nader rozbudowane, w większości oscylując w czasie trwania ok. 6 minut. I to jest chyba mimo wszystko ich wada.
O ile sprawdza się w rozrywającym flaki zmianami temp i wyjącymi solami kolosie "Strenght Forged In Fury", to już w post-apokaliptycznym "Scars Of The Hatred" nie do końca. Niby wszystko się zgadza, od motorycznego mielenia gitarowego, przez nagłe zrywy i ataki slayerowatych zagrywek, ale powtarzanie przez ponad pięć minut tego samego rytmicznego patentu zdaje się nie zdawać tutaj egzaminu, w konsekwencji kierując większość potencjalnej pary w gwizdek. A szkoda, bo gdyby nieco rzecz skrócić, o wiele lepiej wypadłby, zastosowany tutaj, "reigninbloodowy" patent wycięcia przerwy przed następnym, najlepszym chyba na płycie "Way Of Barbarism", nieco przypominającym to, co nasz rodzimy Vader prezentował w takim "The Eye Of The Abyss" (sola gitarowe). "Dogma Of Submission", znów zapętlający się w powtarzanych "biciach" a'la "Southern Storm", przelatuje jakoś całkowicie niezauważenie. "Burning The Heretic" ma w sobie zabójczy potencjał, ale szczególnie w końcowej części trwania, kiedy do głosu dochodzi wyborne wymiatanie solówkowe, szatkujące nieco monotonne i sztampowe riffowanie. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku przedfinałowego "Timeles Satrvation", który ma zadatki na najciekawszy numer, jakikolwiek wyszedł spod rąk Brazylijczyków... gdyby jego dynamika nie została w pewnym momencie zaburzona jakimiś prostymi, pojedynczymi, soulfly'owymi wręcz zagraniami. Nie za bardzo kumam też pomysł zakończenia "Forged In Fury" akustycznym outro, będącym centralnie rippoffem mieszanki Jasco - Itsari czy innego "Kiowas" Sepultury, co tutaj zwyczajnie przywodzi na myśl powiedzenie o spasowaniu kwiatka do kożucha czy innemu przyprawianiu świni siodła.
I tak oto stajesz słuchaczu, fanie Krisiun, przed dylematem. Osobiście po pierwszych dwóch przesłuchaniach "Forged In Fury" byłem zachwycony. Potęga brzmienia, ultraprofesjonalna produkcja itd., itp. Za każdym kolejnym razem zacząłem jednak wyłapywać coraz więcej elementów, które mnie zwyczajnie, może nie wkurwiają, ale już na pewno niepokoją. Mam wrażenie, że przyjmując strategię wydłużania kawałków, Bracia nie podołali kompozycyjnie. W tych przeciętnych sześciu minutach lub pięciu z kawałkiem na piosenkę dzieje się wiele, jednak nie brak mielizn i próżnych przebiegów. Gdyby poskracać te utwory odejmując te zbędne fragmenty, byłaby masarnia pierwszej próby, a tak... puste kalorie niestety.
Druga sprawa to "cywilizowanie się muzyki" Krisiun. To wciąż ciężki metal, ale jakiś taki uczesany, z umytymi włosami, lśniący i pachnący, i szpanujący muskulaturą. Wszystko ok, ale na mnie robiło to większe wrażenie, jak cuchnęło siarą, niemytymi kopytami i brazylijskim piekło - jungle rottem. Kiedyś zardzewiała, poszczerbiona siekiera, dzisiaj jest już tylko lśniącym skalpelem.
Mimo wszystko trochę szkoda, bo "Forged In Fury" to dobra płyta, strach pomyśleć, jakby miotała pozbawiona tych mankamentów. Ale co mi tam, jak donosi prasa właśnie reaktywował się Rebaelliun Fabiano Penny w prawie oryginalnym składzie i montuje następcę legendarnej "Annihilation" sprzed 13 lat, to sobie odbiję... mam nadzieję.
Rozumiem, że te brudy, brak selektywności, łomot i warczenie z którego nic nie idzie zrozumieć, bywają niektórym potrzebne - sam miałem takie okresy, gdzieś tam w szkole średniej i początku studiów.
Nawiasem mówiąc muszę sobie posłuchać tej operetki Satyriconu, skoro piszesz, że chujnia jest duża szansa, że będzie ok:)
Nie jestem wielkim fanem Kirsiun, ale to lepsze niż cokolwiek od nich wcześniej słyszałem.
Materiały dotyczące zespołu
- Krisiun
Nigdy nie byłem ich fanem ale czasem po prostu lubię ich posłuchać.
Już na poprzedniej płycie było słychać przestępczość, wolniej, delikatniej i tu idą podobnym krokiem.
Na chwilę obecną raz przesłuchałem nowe dzieło.
I szczerze powiem, za długie piosenki, już po kilku kawałkach zaczyna deko nudzić a już na pewno szału niema.
A jeszcze 8 lat temu, raptem dwie płyty do tyłu taki Southern Storm jak brzmi każdy wie.