- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: King Diamond "The Graveyard"
"...Where am I? What am I doing here?...". Naprawdę chcę wierzyć, że siedzę wygodnie w fotelu i tylko słucham tej płyty. Każdy, kto miał do czynienia z muzyką Kinga wie, że zawsze była bardzo oryginalna. Tak jest i tym razem.
King serwuje nam 14 kawałków, które (jakże by inaczej) zawierają opowieść, prawie cała akcja rozgrywa się na... cmentarzu. Sytuacje, w jakich stają bohaterowie, przeplatają się z parodiowaniem własnego wokalu. Mam tu na myśli utwory "Up From The Grave" i "I Am". Całość zagrana nieco ciężej niż poprzedni album ("The Spider's Lullabye"), ale, co również łatwo daje się zauważyć, dźwięk jest lepszej jakości, co staje się tylko dodatkowym atutem tej płyty. Gitary bardzo dobrze oddają nastrój, który Król chce przekazać. Wszystko to idealnie współpracuje z wręcz obłąkańczo-specyficznym wokalem Jego Królewskiej Mości.
Ta płyta to kawał dobrej roboty i chyba można powiedzieć, że King nagrał następcę "Fatal Portrait", którą większość obytych z Jego muzą uważa za największy sukces w solowej karierze. Jest to album, który ze spokojnym sumieniem mogę polecić każdemu fanowi cieżkiego grania.