- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: King Diamond "Abigail II: The Revenge"
Na nowego Kinga Diamonda zawsze czekałem z niecierpliwością. Byłem ciekawe co też King nowego wymyślił, o czym będzie historyjka. Ta atmosfera wyczekiwania spowodowana była tym, że każda płyta miała swój niepowtarzalny nastrój. Pierwsze przesłuchiwanie (i czytanie) było jak odkrycie - do dzisiaj pamiętam okoliczności moich pierwszych spotkań z tymi płytami. Niestety, ostatnim albumem, który posiadał prawdziwy klimat było "Voodoo". "House Of God" był jakiś inny, nieciekawy. Może dlatego "Abigail II: The Revenge" wyczekiwałem z większym spokojem.
Po pierwszym przesłuchaniu byłem trochę rozczarowany - klimat nie powrócił. Jednak postanowiłem dać płycie trochę czasu i nie pisać recenzji od razu. Robię to dopiero po miesiącu, po jakichś trzydziestu przesłuchaniach.
Zacznę może od kwestii formalnych, czyli techniki oraz tekstów. W kwestii pierwszej, muszę powiedzieć, że u Diamonda jeszcze nigdy nie było tak dobrze - muzycy są naprawdę świetni, zwłaszcza perkusista Matt Thompson, który nie wybija rytmu, tylko gra na perkusji. Jeśli chodzi o teksty, sprawa wygląda gorzej. Właściwie, całą historyjkę streszcza tytuł płyty. Problem mogą mieć tylko ci, którzy nie znają części pierwszej, gdyż nie zamieszczono, wzorem "Conspiracy", wprowadzenia.
Kwestia druga, czyli wypadkowa wrażeń po wielokrotnym przesłuchaniu. Ktoś obeznany z twórczością pana D., po usłyszeniu "Abigail II" uzna, że już to gdzieś u niego słyszał, ale nie wie gdzie. Powyższe zdanie charakteryzuje całą płytę: jest dobra, ale nie wnosi niczego nowego, jest jakby połączeniem wszystkich poprzednich. King wprawdzie próbuje eksperymentować, ale szybko rezygnuje. Dzieje się tak na przykład w utworze "More Than Pain" - czyli nowym wcieleniu "Sarah's Night" - gdzie pojawiają się bardzo fajne klawisze, a King śpiewa tak, jak nigdy dotąd. Kłopot w tym, że tylko dwie linijki, a potem wszystko wraca do ustalonego porządku. Aby scharakteryzować płytę fanom muzyki KD, powiem tak: gdyby King zdecydował się na rozbudowanie klawiszy, otrzymalibyśmy coś przypominającego połączenie "The Eye" z "The Graveyard" - rozmaitość środków z pierwszego, bas i wokal z drugiego.
Ogólnie rzecz biorąc, nie mogę powiedzieć, że płyta sama w sobie jest zła. Z pewnością wielu może się bardzo podobać, jednak osobom znającym wszystkie albumy Diamonda na wylot może się szybko znudzić. Jeśli chodzi o ocenę, uznałem, że wystawia się ją płycie, a nie płycie na tle płyt poprzednich, gdyż wtedy ocena określałaby cały dorobek artysty, przy czym byłaby tym niższa, im lepsze rzeczy zrobiłby w przeszłości. Dlatego jest 9, a nie 6.