- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: King Crimson "In the Court of the Crimson King"
King Crimson - magia tych słów wielu przyprawia o zachwyt, ale są i tacy którzy przechodzą obok nich obojętnie, bo nie dane im było się zetknąć z TĄ krainą wyczarowaną karmazynowymi krajobrazami lub bali się wejść do jej wnętrza. King Crimson nie gra łatwej muzyki, ale jeśli już ktoś wejdzie na dwór Karmazynowego Króla, to wtedy dopiero zrozumie, czym jest prawdziwa muzyka, pozbawiona ograniczeń stylowych i myślowych. King Crimson to otchłań pełna piękna i niepokoju, która potrafi wciągnąć i zniewolić.
Tak jest z pierwszym albumem King Crimson "In The Court Of The Crimson King - An Observation By King Crimson". To jeden z najważniejszych albumów muzyki rockowej i nie tylko rockowej. To najbardziej znany album TEGO zespołu, najbardziej przystępny w odbiorze. Jego piękno poraża do dzisiaj, choć wydania minęło już ponad 31 lat. O zawartości wnętrza informuje już okładka z tą charakterystyczną wykrzywioną twarzą i ten "upalony" Księżyc wewnątrz wkładki, po prostu mistrzostwo.
Niezwykłe instrumentarium, wspaniała muzyka, w połączeniu z niesamowitymi tekstami Petera Sinfielda, pięknie zaśpiewanymi przez Grega Lake'a, składają się na perfekcyjną całość.
"In The Court Of The Crimson King" jest płytą spójną, a zarazem albumem bardzo eklektycznym, gdzie każdy utwór jest skonstruowany w inny sposób. Już pierwsza kompozycja o proroczym tytule "21St Century Schizoid Man" poraża swą drapieżnością, ostra jest sama muzyka, w której przeplata się hard rock, art rock i jazz, ostry jest także wokal i tekst. Ważną rolę odgrywa tu gitara Roberta Frippa. Wielki wrażenie robią perfekcyjne zmiany tempa. Po tym niesamowitym i pełnym szaleństwa utworze przychodzi uspokojenie w postaci kolejnego, to "I Talk To The Wind". Tu można się odprężyć i wsłuchać w spokojny i jakby beznamiętny śpiew Grega Lake'a oraz w piękną melodię graną przez flet. Kiedy myślimy że to koniec utworu, następuje niespodzianka i wszystko jeszcze raz wraca, a flet przejmuje główną rolę i zaczyna snuć swą opowieść. Gdy całość zaczyna milknąć, następuje gwałtowne uderzenie w postaci pięknego i przepełnionego smutkiem "Epitaph", w którym ważną rolę odgrywa melotron. Tu najlepiej zgasić światło i dać się pochłonąć TEJ muzyce (ale tak właściwie jest z całą płytą). Gdy milknie "Epitafium", następuje najdłuższy i zarazem najbardziej kontrowersyjny dla wielu utwór. To "Moonchild", w którym po krótkim i jakby bajkowym wstępie w pierwszej części zatytułowanej "The Dream", zaczyna się część druga ("The Illusion"), w której przeplatają się gitara, perkusja i... cisza. To jest jak szaleństwo bez... szaleństwa. To już nie jest jazz rock czy jazz, to czysta awangarda. Kiedy i ten utwór milknie, perkusja oznajmia nam razem z melotronem, że jesteśmy na Zamku Karmazynowego Króla. To kolejny niesamowity i niestety już ostatni utwór - tytułowy. Przy "The Court Of The Crimson King" także lepiej mieć zgaszone światło. Melotron i chóry decydują o niesamowitości kompozycji, a kiedy one milkną, odzywa się flet z wtórującą mu sekcją rytmiczną, pięknie brzmią gitara oraz wokal. I znowu w końcówce następuje niespodzianka, gdy myślimy że to koniec utworu, po chwili ciszy następuje atak wszystkich instrumentów. Tak się kończy TA piękna i zniewalająca płyta. Album, który wyznaczył górną granicę stylu zwanego art rockiem. Wyżej już podskoczyć nie można.
Kiedy wydano "In The Court Of The Crimson King", nikt chyba nie przypuszczał, że zespół wkrótce przestanie istnieć i muzycy nie nagrają już niczego w takim składzie. Nie byli w stanie unieść ciężaru wielkiego sukcesu. Później zespół wielokrotnie pojawiał się w różnych składach i rozpadał, pod przewodnictwem jednego człowieka - Roberta Frippa. Choć nie miał on największego wpływu na powstanie pierwszego albumu, to dzięki niemu magia słów King Crimson działa do dzisiaj, a każdy album zespołu zachwyca. Ale to zupełnie inna historia...
wśród nich pewnie Szam - nie podobało mu się :D
Fripp dużo eksperymentował i z twórczością KC jest pewien problem, który sam miałem.
Zacząłem słuchać od płyt z lat 80-tych i całkowicie mi nie pasowały, potem sięgnąłem po Starless and Bible Black oraz Islands i też mi nie leżały.
Dopiero póżniej odkryłem THRAK, Red, In The Wake Of Poseidon i oczywiście In the Court of the Crimson King. Wtedy zaskoczyło.
KC to wielcy eksperymentatorzy, ale trzeba dorosnąć do niektórych rzeczy
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Pocałunek mongolskiego księcia"
- autor: Robert Waliś
Pink Floyd "Wish You Were Here"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: GSB
- autor: Tomasz Klimkowski
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Led Zeppelin "II"
- autor: Kajetan Pawełczyk
Dead Can Dance "Within The Realm Of Dying Sun"
- autor: Lambert