- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Killing Joke "In Excelsis"
W kwietniu miały być dwa koncerty w Polsce: w Krakowie i Warszawie. W końcu krakowski odwołano, a stołeczny przeniesiono na październik. Miała być nowa płyta, pierwsza od prawie 30 lat zarejestrowana w oryginalnym składzie (czyli z perkusistą Paulem Fergusonem i basistą Martinem "Youthem" Gloverem). Jej premierę też przesunięto: z kwietnia na wrzesień. W oczekiwaniu na nowego długograja mieliśmy dostać EPkę "Industrial Suicide Tribe". Zamiast tego dostaliśmy w końcu EPkę "In Excelsis". Straszny chaos w tym Killing Joke, prawda?
Na szczęście ten krótki materiał od razu przekonuje, że ekipa Jaza Colemana jest w życiowej formie (która w zasadzie utrzymuje się już gdzieś od płyty "Pandemonium"). Gdy tylko dowiedziałem się o powrocie oryginalnego składu formacji, bałem się, że w nagłym ataku nostalgii mogą próbować wrócić do swoich postpunkowych korzeni i zrobić tym samym niepotrzebny krok wstecz. Na szczęście już pierwsze dźwięki otwierającego ten minialbum utworu tytułowego przekonują, że tak nie jest. W kategorii czadowego otwieracza, "In Excelsis" spokojnie może się mierzyć z "This Tribal Antidote", otwierającym ostatni studyjny krążek Killing Joke, "Hosannas From The Basements Of Hell". Natchniony śpiew Colemana dopełnia tylko charakterystycznej dla tego zespołu ściany gitar, doprowadzając do wzbogaconego organowymi klawiszami refrenu, w którym wokalista wykrzykuje "In excelsis! In excelsis!". Rewelacyjny kawałek - może właśnie poprzez zestawienie z nim następny na krążku "Endgame" nie wypada już tak zachwycająco, choć dalej miło jest posłuchać, jak ładnie kontrastują ze sobą czyste partie wokalne Colemana z jego zachrypłymi diabelskimi krzykami (które swoją drogą przywodzą w tym utworze na myśl Lemmy'ego z Motorhead). Zachwyca za to znowu industrialno - taneczny walec "Kali Yuga", nawiązujący do najlepszych momentów płyty "Democracy". A na zakończenie klimatyczna perełka: "Ghost of Ladbroke Grove". Zamiast ściany gitar mamy tu piękne, ambientowe klawisze, na tle których wokalista znów raz drze się wniebogłosy, za chwilę znów szepcze. Ten człowiek naprawdę ma w gardle demona. Gdyby ktoś chciał się jednak zapoznać ze spokojniejszą wersją tego kawałka, pozbawioną większości partii wokalnych, ma jeszcze na zakończenie specjalnie przygotowany na wydanie CD remix.
Choć to tylko cztery utwory, nastrajają bardzo optymistycznie do nowego dzieła Killing Joke i tylko podsycają atmosferę przed jego premierą. EPkę można zamówić ze strony zespołu w formie zestawu dwóch płyt winylowych i CD lub kupić przez iTunes. W drugim przypadku, razem z utworami dostaniemy krótkometrażowy protest - film basisty zespołu.