- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kill The Romance "Kill The Romance"
Kill The Romance to bardzo młodziutki metalowy dzieciak błądzący po muzycznym światku raptem od początku zeszłego roku. Założyli go Mika Tanttu i Ville Hovi, a potem do tej dwójki dołączyli gitarzyści Tomi Luoma oraz Antti Kokkonen i basista Raimo Posti, a potem cała piątka zabrała się za tworzenie muzyki pod nowym szyldem. Efekt to opisywana właśnie EPka zatytułowana mało odkrywczo "Kill The Romance".
Nie do końca przepadam za ocenianiem takich - bez urazy - półproduktów, jakimi dla mnie są różnego rodzaju mini-CD itp., ale akurat w tym przypadku obcowanie z tymi 14 (z haczykiem) minutami muzyki były czystą przyjemnością. Zespół bardzo udanie nawiązuje bowiem do twórczości kapel spod znaku "szwedzkiego grania" - potężna sekcja, która wali prosto w twarz i jest "kręgosłupem" tej muzyki, konkretne, masywne i ciężkie, acz nie pozbawione melodyki riffy i mocarny wokal. Wszystko przetykane bardziej melodyjnymi wstawkami, które raz kojarzą się z ostatnimi płytami In Flames czy Soilwork ("Inner Circle", "My Saviour"), a w innych miejscach nawiązują do heavy czy nawet progmetalu ("Pulse Of Negative", "New World Man"). I to "przetykanie" wychodzi kapeli naprawdę znakomicie i od razu widać, że Kill The Romance czują się równie znakomicie na jednym, jak i na drugim polu: to co ma być ostre - powala dynamiką i motoryką, to co ma być lżejsze i bardziej chwytliwe - jest melodyjne, a przy tym niebanalne. Najlepszym na to przykładem jest otwierający płytę kawałek "Pulse Of Negative" - death'n'rollowa miazga w zwrotkach, bardzo ciekawy melodycznie refren i "malmsteen'owskie" popisy gitarzysty w części instrumentalnej. Nagranie znakomite i bez wątpienia najlepszy numer na tej mini-płycie. Niemal dorównuje mu klasą nagranie "My Saviour" - wolniejszy i bardziej mroczny kawałek, w którym wściekłość miesza się z rezygnacją, a "uriffowienie" jest po prostu kapitalne! Dwa pozostałe numery - "Inner Circle" oraz "New World Man" - również trzymają wysoki poziom.
"Kill The Romance" to świetna próbka umiejętności muzyków i tylko jedno pytanie: kiedy pełnoczasowa płyta?