- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Khonsu "Anomalia"
Zanim Khonsu zadebiutował, jego lider, S. Gronbech, współpracował z zespołem swojego brata - Keep of Kalessin. Kooperacja ta trwała jednak krótko i minęła od niej prawie dekada, w trakcie której norweski muzyk nie zaznaczył swojej dalszej obecności na scenie. Z własnym projektem pojawił się więc jakby znikąd i szybko musiał pokazać, że potrafi wyjść z cienia sławniejszego członka rodziny.
"Anomalia" to w znacznym stopniu dzieło jednego człowieka. S. Gronbech napisał całą muzykę i większość tekstów, zagrał na wszystkich instrumentach i zajął się produkcją. Skorzystał przy tym jednak z pomocy aż trzech członków lub współpracowników Keep of Kalessin. Obsidian, wspomniany już brat, odpowiadał za produkcję gitar, partie wokalne wykonał Thebon, a partnerem w tekściarstwie został Torstein Parelius. Można by pomyśleć, że to projekt poboczny muzyków związanych z Keep of Kalessin, ale wymienioną trójkę wypada nazwać raczej tylko gośćmi S. Gronbecha.
Na zrealizowaną wizję lidera Khonsu złożyło się siedem utworów trwającym razem prawie godzinę. Wynikające z tego podejrzenie, że na albumie nie ma krótkich kompozycji, jest prawidłowe. Formacja zdaje się nigdzie nie spieszyć. Już pierwszy utwór, "In Otherness", startuje powoli - klawiszami z pogłosem, przypominającymi dokonania pionierów muzyki elektronicznej, z czasów przed powstaniem death metalu, może ścieżkę dźwiękową z filmu science fiction najpóźniej z pierwszej połowy lat 80. Zresztą też istota na okładce budzi skojarzenia z "Obcym" lub chociaż pracami H.R. Gigera. Po minucie formacja atakuje ekstremalnym metalem, ale motyw z intra wciąż go łagodzi, kontrastując z nim tempem i klimatem. To jednak nadal niewielki ułamek kompozycji. W jej dalszej części słychać m.in. klawisze typowe dla symfonicznego black metalu, trochę nieco industrialnych riffów oraz redukującą ciężar współgrających ścieżek gitarę akustyczną. Owa zmienność wraz z mnogością elementów pasujących do różnych stylistyk świadczy o dość progresywnych zapędach autora. "The Host" zaczyna się podniośle, ale i w tym przypadku trudno jest zgadnąć, co przyniosą kolejne minuty utworu. Zwrotka ze zniekształconym wokalem uzmysławia, że twórca działa zgodnie z przemyślaną koncepcją. W nagraniu znalazło się też miejsce na mniej "zapchaną" przestrzeń, z dobrze czytelnymi ścieżkami basowymi. Najbardziej niespodziewany jest chyba jednak fragment z gitarą akustyczną i czystym wokalem. W "Darker Days Coming" Khonsu idzie jeszcze dalej. Do sposobów operowania głosem dodany zostaje szept, a w drugiej połowie melodia i współgrający z wokalem motyw gitarowy wzbogacają materiał o potencjał przebojowy.
Najostrzej robi się w "Inhuman States". Utwór siecze rytmem, atakuje instrumentami i wokalem. To tutaj Khonsu najwierniejszy jest death metalowi, ale i tak ostatecznie nie unika żeńskiego śpiewu w tle ani przestarzale brzmiących syntezatorów. Zresztą ewentualnym niedoborem urozmaiceń słuchacz chyba powinien się poczuć zawiedziony. To one należą do największych wartości albumu. Nawet trwający "zaledwie" pięć i pół minuty "The Malady" ma swoje unikalne elementy: ciekawą współpracę gitary i perkusji, dodające riffowi klimatu dźwięki inspirowane jakby syreną alarmową oraz rytualnie brzmiący śpiew. Pewnie przez to, że jest to utwór singlowy, jego tekst nie został w książeczce napisany zwykłym drukiem. Kawałek wybrany do promocji albumu nie jest w tym przypadku wcale najbardziej chwytliwy. Końcowy "Va Shia (Into the Spectral Sphere)" zaczyna się partią gitary akustycznej, po której można się spodziewać rockowej albo nawet lżejszej piosenki. Po trzech minutach pojawiają się jednak klimaty bliższe Fear Factory, a w kolejnych Khonsu porusza się między elementami black metalu a ładnym, lekko rozbujanym motywem granym na klawiszach. Utwór ma czternaście minut, ale się nie dłuży. To ostatnie można zresztą napisać o całym albumie - godzina mija miło i szybko.
Materiał zaprezentowany przez Khonsu da się sklasyfikować jako wykraczający poza blackened death metal, jako awangardowy i pewnie jeszcze na kilka innych sposobów. Tak bez szufladkowania, "Anomalia" to pozycja nie genialna, ale zaskakująca i mocna. Jest to dobry debiut, na poziomie zdecydowanie powyżej przeciętnej, śmiały, finezyjny i - tę jedną uwagę odnośnie stylu warto dodać - raczej nie dla metalowych ortodoksów.
Materiały dotyczące zespołu
- Khonsu