- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kenny Wayne Shepherd Band "trouble is..."
Kenny Wayne Shepherd to kolejny obok Johnny Langa "żółtodziób", który upodobał sobie bluesa. Kenny jest trochę mniej znany od Langa (nie sprzedał tylu płyt i nie pokazał swojej twarzy w Blues Brothers 2000), ale na pewno nie ustępuje mu talentem. "Trouble is..." to jego druga płyta. Jak na razie najlepsza. Na 12 kawałków 9 jest jego współautorstwa, reszta to pewniaki mistrzów: Dylana, Hendrixa, J. L. Williamsa. Muzyka rzadko wykracza poza ramy bluesa, ale nikomu to nie przeszkadza. Produkcji podjął się Jerry Harrison, znany chociażby z Talking Heads, a ostatnio użyczający swoich usług, jako producent włanie. Shepherd to sama czołówka gitarowych wirtuozów: to słychać i czuć. Zespół bez zarzutu, szczególnie dobrze wypadł wokalista Noah Hurt, który notabene w debiucie nie uczestniczył. Na płycie nie ma słabych numerów. "Blue on black" jest już hitem w Stanach, a taki "Somehow, somewhere, someway" to czysty dynamit. Za kilka lat - klasyka. Nic dziwnego, że każdy chce ich mieć jako support group. Ostatnio otwierali min. dla Van Halen czy Lynyrd Skynyrd. Zamiast po raz kolejny słuchać Aerosmith czy U2 dajcie szanse młokosowi o nazwisku Kenny Wayne Shephard.