- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kazik Na Żywo "Porozumienie ponad podziałami"
Zdecydowanie najlepsze z trzech studyjnych wydawnictw tej nieistniejącej już formacji Kazik Na Żywo. Płyta zwarta, ale na pewno niepowtarzalna. Potężna, ale nie bezsensownie hałasująca. Poważna, ale nie patetyczna - tak dzięki instrumentalistom, jak i dzięki wysokiej formie Kazika-tekściarza.
Rock'n'rollowa medycyna notuje liczne przypadki, w których powstanie dobrej płyty zależy najpierw od splotu korzystnych okoliczności, a potem dopiero od samej muzyki. I ten album zapewne by nie powstał, gdyby nie dwie propozycje koncertowe, jakie wiosną roku 1994 otrzymał Kazik Na Żywo - zespół wówczas pogrążony w niemocy, bo osłabiony odejściem do Lady Pank bębniarza. Wydawało się w tej sytuacji, że jedynymi owocami współpracy tandemu Burza-Kwiatek z Kazikiem będzie kilka średnio przyjętych koncertów i płyta "Na żywo ale w studio". Dwie propozycje występów, o których mowa wyżej, dotyczyły festiwalu koszykówki ulicznej w Warszawie i - co chyba istotniejsze - supportu dla Rage Against the Machine na Torwarze. Z tymi wydarzeniami związane jest pojawienie się w składzie grupy perkusisty Tomasza Goehsa i - nieco później, bo jesienią - Litzy. Wreszcie zaczęto dostrzegać występy formacji w kraju; wybrała się ona także do USA. Muzyka, którą miał do zaproponowania kwintet z Kazikiem na czele, "osłuchała się" - w dobrym znaczeniu tego zwrotu - a i proces twórczy nabrał rozpędu: tak powstały piosenki, które znalazły się na "Porozumieniu ponad podziałami".
Jaki był efekt? Nie da się ukryć, że z muzyki tu zawartej płynie inna energia niż z "Na żywo ale w studio" i trudno wyjaśnić tę ewolucję inaczej niż personalnymi wzmocnieniami - wszak i Litza, i Goehs to muzycy z metalowymi korzeniami. Ich obecność przekłada się na siłę muzycznej strony tego albumu. Litości dla ucha słuchacza nie ma właściwie od początku do końca; z pieców Burzy i Litzy dobywają się masywne patenty przepisu tak własnego, jak i zapożyczonego - podobnie jak na poprzedniej płycie pojawiają się bowiem wplecione gitarowe cytaty, z Iommiego choćby. "Porozumienie..." brzmi naprawdę potężnie, a i wokale Kazika do najlżejszych nie należą, co zasługuje na uwagę tym większą, że kilka utworów tu zamieszczonych znalazło się uprzednio na solowych - określmy to umownie: rapowych - płytach Staszewskiego ("Odrzuć to!", "Dziewczyny"). Utwory te w nowych aranżacjach brzmią faktycznie zupełnie inaczej, nabierając przy tym kolorów - udało się uzyskać efekt stylistycznego ujednolicenia materiału bez zanudzania słuchacza i to jest olbrzymi plus tego krążka.
Z pancernymi riffami zdaje się znakomicie współgrać klimat tekstów Kazika - niby na poprzedniej płycie zespołu zdarzało mu się pomieszczać bajeczki o podobnej wymowie ("Spalaj się!" czy "Świadomość"), ale dopiero tu mamy wrażenie, że "iskrzy"! O tym, że Staszewski pisze mądrze, szczerze do bólu i z humorem chwilami wisielczym, większość dzieci nad Wisłą wie - tylko jednym się to podoba, a innym nie. "Porozumienie..." to pod tym względem album znacznie bardziej uniwersalny niż niektóre płyty Kultu. Bo Kazik mniej jest tu np. radykalnym krytykiem Kościoła katolickiego - bardziej pyta o ciemne strony religii w ogóle; te, dzięki którym jedni posyłają drugich do okopów ("Tańce wojenne"). Nie atakuje z imienia i z nazwiska Pana-Ze-Świecznika, ale kusi się o szerszą perspektywę ("Odrzuć to!"). Z właściwym sobie sarkazmem rozkłada ludowe mądrości na czynniki pierwsze ("Przy słowie"). Odzywają się tu oczywiście wątki "rdzennie polskie" ("Tata dilera", "Stałem się sprawcą zgonu taty..."); są i luźne, może nie każdorazowo śmiertelnie poważne rozważania prowadzone z pozycji faceta siedzącego podczas bezsennej nocy przy biurku i dumającego o meandrach spraw męsko-damskich ("Co się z tobą stanie...", "Wierszyk z daleka", "Tha luv"), ale mimo takich akcentów to płyta lirycznie nadczasowa i po prostu poważna.
Gdyby zabierać się za analizowanie obecnych tu tekstów Kazika wyłącznie "na papierze", w oderwaniu od sposobu ich ekspresji, wyszłoby, że Pan Poeta się od rzeczywistości oddalił, że spogląda na nią chłodniej i że dzięki temu więcej widzi i więcej rozumie. Ale ten wiosek sugerowałby, że Kazik jest tu kompletnie zdystansowany. Jednak źródło wielkiej siły oddziaływania tych tekstów płynie stąd, że Poeta ma dystans wtedy, kiedy trzeba, i angażuje się wtedy, kiedy trzeba - wystarczy posłuchać. Mottem dla całości zdaje się tu być komunikat z "Tańców wojennych": "To bardzo boli, ale wyrwij się z mentalnej niewoli" - trwająca pięćdziesiąt kilka minut opowieść Kazika to, owszem, historia o sporze Jednostki z Systemem, ale sporze polegającym nie na tłuczeniu czerepem w mur, tylko na czuciu i rozumieniu.
Jeśli spojrzeć na tę płytę przez pryzmat inny niż rock'n'rollowy, można dojść do wniosku, że "Porozumienie ponad podziałami" może odstraszać - głośnością i rodzajem muzyki czy ostrością sądów w tekstach. Tych, których jedno czy drugie by przerażało, zachęcam, by nie spuszczali tego albumu z wodą jeszcze przed zakończeniem pierwszego przesłuchania. Bo gdy wsłuchać się głębiej, to nie odstraszy tu hałas - przyciągnie za to, najczęściej niewesoła, prawda o człowieku.