- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Katatonia "Night Is The New Day"
Tak wiem, rewolucje, jakie zachodziły w muzyce mrocznych Szwedów z Katatonii, gdzieś od końcówki drugiej połowy lat 90-tych, to już dla nikogo żadne niespodzianki. Ale cóż, jako stary skurwiel zataczam się na parkiecie rozkładając wkładkę kasetki "Jhva Elohim Meth" (1992), a zaraz potem "Night Is The New Day" (2009). Ucieczka z lasu do dyskoteki? Zamiana topora na vansy? Dżizas Krajst - istny armageddon. A jednak, bo jakby nie oceniać ich muzyki, po prostu nie wypada nie zabełcić tej recenzji prostym stwierdzeniem - ewolucja tej ekipy to nie tylko przeskok, jak z dziada borowego do smutnego, drobnomieszczańskiego plebsu z końca XX i początku XXI wieku, ale także plus 10 do mocy i plus 50 do magii. Tak właśnie. Z kulawych paradoomowców, grających jak wielu, Katatonicy - stawiając na jedną kartę gdzieś w okolicach "Discouraged Ones" łamane przez "Tonight Decision" - nauczyli się konstruować dźwięki jak nikt. Bez podniety, ze sprawdzonych patentów, bezpardonowo podprowadzonych w dużej części Paradise Lost, a później nawet Tool, ale jednak zawsze. Tyle moich zwierzeń z naciskiem na "zwierze". Uspokajam, nowy krążek ucieszy natchnionych ludzi w jesiennych kaszkietach, zakręci łzę w oczach kobiet z czarnymi paznokciami i spuści w końcu szambo z serc tych, których ciemnoszare swetry cierpią z "ponaciągania" i którym jest bardzo niedobrze w sensie uczuciowym, cokolwiek by to znaczyło.
"Night Is The New Day" okazuje się jednym z najbardziej wyciszonych wydawnictw w bogatej już twórczości depresyjnych sztokholmskich ludzików. Stówa dla tego, kto na tym krążku odróżni balladę od przyłojenia. Niby zaczyna się konkretnym riffem w "Forsaker", ale to tylko chwila, po której Nystrom i koledzy zaczynają płynąć rozjazdami lekkiego psycho prog rocka, łagodnej melodii i szeptanych, rozpaczliwych liryków - i tak w zasadzie jest już do końca tej płyty. Fakt, są to bardzo piękne i autentyczne dźwięki, wprost chwilami nie można pozostać wobec nich obojętnym, jest jednakże jeden problem - a więc oryginalność. Na wstępie wybąkałem coś o Paradise Lost i twórcach "Aenima", tu i ówdzie jednakże pojawiają się też wpływy ostatnich dokonań Opeth (klawisz "Inheritance", aranż choćby "Idle Blood" - to nie zaskoczenie, przecież Akerfeldt i Blakkheim to starzy kumple) czy nawet Dream Theater z okresu "Awake" w "Onward Into Battle", każący sprawdzić dwa razy wkładkę, czy aby na pewno Kevin Moore nie pomylił statku i przypadkowo nie dołączył do smutnego składu Black, teraz już chyba Blakkheima. Można by Szwedom przydupić za takie ewidentnie mało pomysłowe nastawienie do tematu, ale nie wypada. Dlaczego? Bo robią to chyba z przekonania, a nie wyrachowania i barku pomysłów. Każda sekunda "Night Is The New Day" zdumiewa autentycznością, każde słowo wyszeptane lub wyjęczane przez Jonasa zdaje się być obrazem faktycznych nieprzyjemnie depresyjnych stanów psychicznych. Z kolei melodie, którymi pozostali muzycy mu akompaniują, mienią się paletą zgniłych barw jesiennego ognia odbijającego się w zmurszałych cmentarnych marmurach. Jest tu furia smutku, jest szept rozpaczy, jest światło, które ledwie się tli - innymi słowy jest... katatonia - a co to za jednostka chorobowa, doczytajcie sobie w Wikipedii.
"Night..." to także jak do tej pory najlepiej wyprodukowane wydawnictwo w karierze grupy. Choć ujmuje od pierwszych minut przesłuchu ogólnym dźwiękiem, to jednak nie tylko on rządzi tym krążkiem. Wprawdzie można zaliczyć rzecz bez problemu na jednym posiedzeniu, rozwiązując dajmy na to sudoku, ale odradzam takie podejście. Warto założyć hełmofony i poświęcić parę chwil w samotności dla twardej analizy i odnaleźć masę smaczków, szeptów i różnorodne instrumentarium, które doskonale są poukrywane na drugim planie jakże bogatej faktury muzycznej. I w tym miejscu kłania się produkcja płyty, która ze względu na subtelne, ale jednocześnie słyszalne cofnięcie dźwięków, stworzyła z tych drugoplanowych aktorów tło głównego strumienia rozpaczy, które w tym przypadku stanowi głos Renkse.
Stwierdzając, że to do tej pory w ogóle najlepsza sztuka Katatonii, nie można napisać, że jednocześnie z powodu jakichś zajebiście genialnych pomysłów. Ot, jakby miks "Last Fair Deal Gone Down", "Viva Emptiness" i "The Great Cold Distance" z tym, że jeszcze bardziej ułagodzony. To jednak byłaby tylko część prawdy. Podkreślam - powtarzalność w tym przypadku jest uderzająca, ale chyba na tym polega talent tych gości, że jak MacGyver, z w miarę skromnych środków zrobili rzecz działającą i przy okazji urzekającą. Albo lepiej, wzorem mistrzów malarstwa, bazgrając tymi samymi farbami co zawsze, wykreowali arcydzieło. Pogratulować - albo się jest rzemieślnikiem, albo geniuszem. Kim są muzycy Katatonii? Głupie pytanie - 10 pkt. Można udawać ultrazejebistość szukając na siłę nowego, można też jak oni pokazać mistrzostwo i udowodnić, że źródło z którego poili smutnych samobójców, khe, khe, tj. swoich fanów, jest niewyczerpane.
Gratuluję autorowi recki - pięknie napisane!!!
Jestem fanem Katatonii, lecz nie rozumiem zachwytów nad tą płytą. Krążek nie zaskoczył mnie w żaden sposób. Wydaje się, że jest to taki nieudany brat The Great Cold Distance. Progresu w stosunku do poprzedniczki brak. Melodie też nie pozostają jakoś szczególnie w pamięci (no dobra, z nielicznymi wyjątkami).
Nie mówię, że jest to wybitnie kiepski album. Katatonia to Katatonia, poziom zawsze jakiś trzyma. Niemniej jest to tylko rzemieślnicza robota i na tle wybitnych trzech krążków wypada raczej słabo.
Dałbym nie więcej jak 6/10.
Niemniej faktem jest, że nastawiłem się na bycie jakoś zaskoczonym. Że może Jonas wykreuje atmosferę przy okazji rozwijając swój styl wokalny. Że może chociaż zaśpiewa bez efektów echa ;)
To co otrzymałem wydaje mi się tylko poprawne. Geniuszu zauważonego przez recenzenta ja niestety nie dostrzegam.
Pozdrawiam
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Immortal "All Shall Fall"
- autor: Megakruk
Nile "Those Whom the Gods Detest"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Paradise Lost "Faith Divides Us - Death Unites Us"
- autor: Megakruk
Dream Theater "Black Clouds & Silver Linings"
- autor: Kępol
Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk
To biorąc pod uwagę powyższe, to Katatonia zawsze urzekała mnie klimatem, aczkolwiek w większej dawce była nie do słuchania ze względu na zbyt dołujące i mało urozmaicone, a często wtórne jak dla mnie melodie.
Przesłuchałem to raz i już na tyle mnie wciągnęło, że mogę śmiało stwierdzić, że to ich najlepsza płyta. Nie wiem czy bardzo dobra czy rewelacyjna.