- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kataklysm "Prevail - Tour Edition"
Nie za bardzo wiedziałem, jak zabrać się za opisywanie tej płyty. Choć to wydanie specjalne, obfitujące w mnogość dodatków i innych dupereli, to jednak w centrum widnieje tytuł "Prevail" - czyli krążek wydany "saute" ze dwa lata temu. Większość więc zdążyła go już pokochać lub szczerze znienawidzić. Nie wiem, która frakcja liczy sobie więcej osobników, wszak tych złorzeczących z pewnością powinno być mniej, bo oni ekipy Maurizio Lacono nie słuchają już bodajże od "Victims Of This Fallen World", ale dla Kataklysm to sprawa drugorzędna, skoro świeżej metalowej wierze "Prevail" powinien spasować niezgorzej niż sobotnie spotkania pod fontanną w galerii handlowej. Zróbmy więc dobrze i jednym, i drugim. Obskoczmy i "podstawkę", i desery, bo jeszcze ktoś się połasi na atrakcyjną cenę tego zestawu i potem... może żałować.
"Prevail"
Owszem, istnieją na tym łez padole zespoły, które z czystym sumieniem mogą sobie tak tytułować płyty. Mają i bezkompromisowy przekaz, dzika za mikrofonem, dwie i pół bańki od wytwórni albo bohatera "Zmierzchu" na gitarze prowadzącej, a na zapleczu stado gwiazd porno w darmowym jakuzie. Jeszcze inni bez tego wszystkiego "zwyciężają" muzyką i spokojnie mogą odbyć sąd nad konkurentami w udzielanych wywiadach. O tym pierwszym aspekcie może za chwilę przy opisywaniu bonusów. Co do materiału "Prevail" - nie wiem o co chodzi? Nie będę się tutaj zbytnio pieścił, bo Kataklysm, ten stareńki z czasów "Sorcery" i "Temple Of Knowledge", rozkręcał takie wiry i masakry, że zaiste nie tylko Paryż wart był mszy, ale i skład tego zespołu pamiętnej nazwy. Do wydania "Victims...", mogli się szczycić, trudnym wtedy do zdobycia, tytułem najszybszej kapeli na świecie, której prędkość w żadnym stopniu nie odbijała się na inteligentności wydawanych dźwięków. Kolejne rzeczy to już jednak jak dla mnie unicestwianie charakteru zespołu. Pozostawiam kwestię złagodzenia muzyki i to, że zespołowi o takiej nazwie nie wypadało tego robić z samej już zasady. Bardziej chodzi o te dysonanse, które powstawały między tym, jak grupa chciałaby być odbierana, a jaką muzykę grała. Okładki "Prophecy" czy z nawet nowszych "Serenity In Fire" lub "In The Arms Of Devastation" krzyczą z daleka: "paskudne z nas skurczybyki, dowalimy wam", a jaka jest zawartość? Hmm... sprowadzanie własnego stylu do przelatanego we wszystkie otwory melocore'a. Mikser, w którym wyrabia się mieszanina tornad gitarowo perkusyjnych i przeraźliwie nudnych i przewidywalnych melodyjnych zwolnień.
Nie inaczej jest na "Prevail". To ta sama, nawet brzmieniowo, muzyka, jakiej Kanadyjczycy asekurancko chwycili się na "Prophecy: Stigmata Of The Immaculate". Mało tego, to kolorystycznie nawet ta sama okładka, choć z innym bohaterem na froncie. Po zapoznaniu się z zawartością, z przykrością stwierdzam, że ocena po ubiorze w tym przypadku jest nadzwyczaj celna. Miałem jeszcze nadzieję po odpaleniu "Prevail", że to będzie najlepszy Kataklysm od lat. Intro i gradobicie "tytułowca" urwało mi "jedynki", ale tylko do czasu refrenu i nadejścia melodyjnej "szwedzkiej" gitarki a'la In Flames po "Whoracle". To da się jeszcze przeżyć, bo mimo zaawansowanego wieku też czasem lubię poczytać komiksy, przetrwać natomiast nie można "Taking The World By Storm", z nudnym riffem i ckliwą melodyjką zgarniętą obojętnie której trzecioligowej szwedzkiej kapeli meloblackmetalowej. Nadzieję rozbudza "The Chains Of Power" z thrashmetalowymi galopadami i centralkowymi "CKMami", fajny niepokojący wstęp ma "As Death Lingers", ale w dalszej części jest prostą powtórką w typie: marszowe łupanie i ta przeklęta melodyjka na podwójnej stopie. Umpa, umpa, raz brutalniej, raz melodyjniej, raz w zęby, raz językiem po mosznie, raz growling, raz skrzek i w tym schemacie powtarzanym z uporem maniaka w różnych konfiguracjach i kolejnościach już do końca "Prevail". "Nomalnie" ubaw po pachy. Może przesadzam z tym "do końca", bo epilogiem krążka jest całkiem niezgorsza druga część "Renesansu" zatytułowana "The Last Effort". Ujmujący, paraakustyczny wstęp i najbardziej rozbudowany aranż, z tylko jedną wadą, która zwie się "Jon Nodtveidt nie żyje, a bez niego drugiego Dissection nie będzie". Trochę jajka, że najlepsza kompozycja na płycie, która mogłaby być bonusem do "Strorm Of The Light's Bane". Niefajnie. Nie chodzi o to, że ta muzyka brzmi słabo lub że słucha się jej źle. To raczej jak guz złośliwy nie dający objawów. Od wewnątrz to już "patologia", na wierchu dalej nazwa Kataklysm. Tchnienia geniuszu dawnych wydawnictw próżno tu szukać. Metalowy bilon, jakich wiele i to po dewaluacji. Najlepiej obrazuje ten stan rzeczy okładka z "dwugębnym", związanym łańcuchami demonem. Być może Kataklysm dalej gdzieś tam chowają pod biurkiem granaty, widły czy niebezpieczną teściową i obsadzają tron dawnej chwały, ale są także spętani okowami. W dodatku czerep im się rozdwaja, bo nie wiedzą, czy chcą grać ładnie i poprawnie, czy brutalnie i bez zahamowań. Pomocy, niech ktoś dzwoni po Gandalfa, on zdaje się w jakiejś bajce o "Fredziu" króla uwolnił, może i tu da radę.
"Las Vegas Parano"
Trudno nazwać inaczej akapit recenzji poświęcony DVD "Live" Kataklysm, dodanym do "Prevail - Tour Edition" bonusowo. Co śmieszniejsze - nie tylko dlatego, że kręcono to ustawione show w Las Vegas, ale także z powodu odczuć, jakie wzbudza. Kto brał kiedykolwiek Kataklysm na poważnie, a czytając ich teksty miał ku temu niemałe podstawy, oglądając to może poczuć się bardziej skopcony niż Johnny Depp w przywołanym filmie. To jest takie zajebiste. Być młodym, dostać się do "kolydż" i nie wychodząc z chaty, przez internet podyktować Maurizio, co ma właśnie zagrać. Można też zadać pytanie muzykowi, ale przecież nie o to, o czym śpiewa i nie o to, jak wykręca takie prędkości na "perce". Znacznie ważniejszym jest poprosić go o podniesienie koszulki i pokazanie tych super tatooz. Można też buchnąć poczuciem humoru i rzucić "Hej Maurizio, zerżnij mnie w dupę" (op. cit. któraś tam minuta tego show). Czyli kolejna edycja "Jaka to melodia", tak samo fajna, zabawna i kolorowa, jak pozbawiona spontanu, dynamiki i co gorsza szczerości i serca. Żal patrzeć, mimo że wszystko brzmi krystalicznie, a zespół wali kołowrotki głowami dla, jak to określa na wstępie koncertu, 30 uhonorowanych uczestnictwem fanów. Może lepiej było zagrać w piwnicy tylko dla siebie? Nie odbiłoby się to żadnym echem, ale też nie kładłoby na nich cienia błazenady. Żadnego pozytywnego wrażenia nie zrobią na nikim dopakowanie do dysku geleryjki zdjęć czy clip "Taking The World By a Storm", bo to za darmo może mieć każdy człowiek znający podstawy obsługi google.
Jest tutaj i trzecia płytka, mająca znacznie bardziej "true" charakter - z zapisami oficjalnych bootlegów z występów Kataklysm na "Summer Breeze" i "Graspop", ale czy to będzie wystarczający powód, aby połasić się na tę rozszerzoną wersję? Śmiem wątpić.
Będąc szczerym, trzeba powiedzieć, że wydanie jest przepiękne, dopchane materiałem po same brzegi. Niestety towarem przeciętnym, a w pewnych momentach groteskowo kuriozalnym, szczególnie mając w pamięci wcześniejsze dokonania Kataklysm, którymi przewrócili świat do góry nogami. 6 punktów. I życzę, żeby planowany na 2010 r. "Heavens Venom" rzeczywiście coś z jadem miał wspólnego.
Akurat tu się zgadzam - jak Kataklysm po ekperymencie z "Victims..." postanowił grać swoją mieszankę brutal deathu, skandynawskiego melodic deathu i czegoś tam jeszcze, to nawet na "Prophecy" mnie to wzięło, ale tak gdzieś do połowy płyty. Od tamtego czasu grają w kółko to samo, da się posłuchać bez większego bólu kilku numerów z kazdej płyty, a przy innych pojawia się lekkie zażenowanie, zwłaszcza mając na uwadze przeszłość grupy. Chociaż nigdy nie byli dla mnie kapelą ze ścisłej czołówki łojenia, to przynajmniej mieli swój popaprany, rozpoznawalny styl (przyznaję bez bicia, że "Temple of Knowledge" puszczamy sobie czasami na imprezach, aby ponabijać się z totalnie odjechanych wokali). Teraz niby też mają jakiś styl, ale to zbitek łatwo przyswajalnych motywów zapożyczonych z innych kapel (czy ktoś by kiedyś pomyślał, że Kataklysm będzie chwilami grał jak In Flames?) i płyty wychodzą z tego przeciętne. Nie złe, właśnie przeciętne... Szkoda, bo deathowa scena kanadyjska wydała kilka bardzo oryginalnych i mocnych kapel (bogowie z Cryptopsy, masakratorzy uszu z Gorguts i parę innych) i Kataklysm kiedyś też można było umieścić w tym gronie.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
CETI "Lamiastrata"
- autor: Midian
Black Bonzo "Sound Of The Apocalypse"
- autor: tjarb
Candlemass "Candlemass"
- autor: m00n
Kiss "Dynasty"
- autor: Tomasz Pastuch
Deicide "Serpents Of The Light"
- autor: Megakruk