- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Kat "Mind Cannibals"
Nowy Kat to nie tylko dziesięć nowych utworów, ale też nowy kierunek, w którym podążył ten działający na polskiej scenie od ponad dwudziestu lat zespół.
"Mind Cannibals" rozpoczyna się od mocnego i energicznego uderzenia. Siłą napędową utworu tytułowego są masywne gitary i wściekłe solówki, które w sumie mógłby się znaleźć na którejś z poprzednich płyt Kata. Ale już w następnym, "Light or Hell", mamy bardziej soczyste granie, skoncentrowane na rytmie i stabilnej riffowej podstawie. Do tego dochodzi jeszcze wpadający w ucho refren. Ogólne wrażenie jest takie, że muzyka Kata dojrzała: jest teraz dostojniejsza, solidniej ociosana, osadzona na porządnie wyrzeźbionych riffach. Taka podstawa jest dobrym punktem wyjścia do różnych eksperymentów. W "Voodoo Time" słychać plemienne rytmy, orientalny wstęp "Judas Kiss" niemal dosłownie cytuje "Love You To" The Beatles. Takich drobnych smaczków na płycie jest więcej, ale uwagę przyciągają również większe części kompozycji. "Orkiestrowe" wstawki "Coming Home" potęgują napięcie budowane przez niespokojne gitary. Balladowe fragmenty "Dark Hole - The Habitat of Gods" pozwalają stworzyć odpowiedni nastrój będący przeciwwagą dla energicznego refrenu. Balladę z prawdziwego zdarzenia zespół zachował na koniec. "I've Been Waiting" otwiera akustyczna gitara grająca prostą, ale urokliwą melodię. Potem wprawdzie brzmienie nabiera mocy, lecz nie stanowi to przeszkody, by swoistą barwę piosence nadały instrumenty smyczkowe.
Trudno oczywiście obyć się bez refleksji jakby ten materiał zabrzmiał z Romanem Kostrzewskim przy mikrofonie. Być może w głosie Henry'ego Becka brakuje pewnego pierwiastka szaleństwa, którym był przesączony wokal jego poprzednika, z drugiej strony właśnie taki, krzepki śpiew zgrabnie komponuje się z nowymi utworami i dopełnia nowego wizerunku Kata.
Nie pisze tego dlatego, ze nazywa się Kat a Katem nie jest. Płyta po prostu slaba niezaleznie od tego kto ja nagrał. A gdyby była kiepska to i tak bym nie uznawal tego za Kat. Ale pisze chyba oczywiste rzeczy.
W kazdym razie pozdrawiam
Materiały dotyczące zespołu
- Kat