- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Judas Priest "Live '98 Meltdown"
Judas Priest. Historia, synonim heavy metalu. Po kilku latach milczenia powrócił na scenę i to z nie byle jakim materiałem. Po nagraniu pierwszego od lat studyjnego albumu "Jugulator" w 1997 roku, odbyła się również trasa koncertowa, promująca płytę. Jej zwieńczeniem jest właśnie "Live '98 Meltdown". Gościli nawet w Polsce podczas zeszłorocznej Metalmanii.
Płyta jest dobrym dokumentem ostatnich wyczynów Judas Priest "na żywo". Jest również doskonałym albumem koncertowym jako takim. Ripper Owens cały czas zagrzewa publikę, co daje efekt w postaci reakcji fanów. Jednym słowem płyta "żyje". Widać, a raczej słychać, że zespół jest w doskonałej formie. Panowie grają równo i ciężko. To drugie jest pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w uszy starszym fanom zespołu. Ewidentnie zwiększył sie ciężar właściwy muzyki. Bardzo dobrze. Nadało jej to nowy wymiar, ale nie wypaczyło. Wciąż to ta sama heavy metalowa orkiestra, jaką zna każdy fan ostrzejszych brzmień.
Na "Meltdown" zespół prezentuje utwory, będące przekrojem całej twórczości. Znajdziemy tu "The Ripper" - w super ciężkiej wersji - z drugiego krążka wydanego w 1976 roku, obok "Bullet Train" z "Jugulator". I co ciekawe: pierwszy wcale nie wypada archaicznie przy ostatnich produkcjach.
Tak jest ze wszystkimi starszymi kompozycjami. Muzycy, grając je na koncercie, nie zmienili ani wykonania, ani aranżacji. Muzyka nadal się broni i to muzyka bez zbędnego "bajerowania". Zupełnie nie słychać, że niektóre kompozycje mają po 23 lata. Nadal jest to metalowy żywioł.
Kolejna rzecz, interesująca fanów Judas Priest - wokalista. Myślę, że zespołowi trudno było znaleźć "zastępstwo" dla Roba Halforda. Jednak udało się. Głos Rippera Owensa świetnie współgra z całym brzmieniem zespołu. Bardzo dobrze wypada również w najstarszych kompozycjach. Judas Priest nie musi się wstydzić nowego, młodszego kolegi. Sprawdził się również na koncertach, co może być jedynie podkreśleniem klasy Rippera.
Swoja ostatnią produkcją zespół potwierdził, że w świecie heavy metalu są jednymi z największych i mimo wieku nadal mają taki "pałer", jakby sam Lucyper opętał młockarnię. "Live '98 Meltdown" jest dwupłytowym wydawnictwem. Osobiście dorzuciłbym jeszcze trochę muzyki. Zespół gra nie od wczoraj i zdążył nagrać "kilka" płyt, z równie dobrymi rzeczami, a których zabrakło na "Meltdown". A swoją drogą - to mimo wszystko dużo, jak na słuchanie w jednym podejściu.
Po raz kolejny Judas Priest udowodnili, kto jest "debeściak" w heavy metalu.