- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Joe Satriani "Unstoppable Momentum"
Po udanej płycie "Black Swans & Wormhole Wizards" i trasach koncertowych z nią związanych oraz koncertowym albumie "Satchurated: Live in Montreal", Joe Satriani zdecydował się wymienić sekcję rytmiczną swojego zespołu. Szczególnie pozbycie się wieloletniego bębniarza Jeffa Campitellego mogło wzbudzić niepokój fanów. Jak Satch, w związku z tym, poradził sobie na nowej płycie, zatytułowanej "Unstoppable Momentum"?
Materiał nagrano w studiu "Skywalker Sound" w kalifornijskim San Rafael. Produkcją zajęli się Joe Satriani oraz Mike Fraser. W doborze muzyków Joe kierował się ponoć materiałem muzycznym, jaki zebrał na ten album. Keneally, którego można było usłyszeć też na poprzednim krążku, jest zarówno klawiszowcem, jak i gitarzystą, więc świetnie kuma czaczę z punktu widzenia głównego sprawcy. Chaney ma spore doświadczenie w różnej muzyce, ale dobrze wie, co ma robić basówka w rockowej muzyce. Colaiuta został wybrany, bo Joe chciał bębniarza, który potrafi sprawiać niespodzianki swoimi pomysłami i jest - cytuję Satrianiego - "przerażająco dobry".
Na płycie "Unstoppable Momentum" Joe do swojego rozpoznawalnego na kilometr stylu (np. "A Door Into Summer") dołącza dźwięki, które mogą zaskoczyć niejednego słuchacza. Weźmy np. kreskówkową melodię z "Three Sheets To the Wind", opary drum'n'bass w "Lies And Truths" albo taki "Jumpin' Out", który zaczyna się jak progrockowy numer z lat 70., czy niesamowite brzmienie w "The Weight Of The World", które pasowałoby do reportażu o TGV czy innym osiągnięciu techniki sprzed kilkudziesięciu lat. O tym, że Joe na swoich solowych płytach "śpiewa" na gitarze, wie każdy, kto słyszał wcześniej jego grę. Na tym krążku Satch wcielił się nawet w jakiegoś kosmicznego Luscinia megarhynchos w utworze tytułowym. Wyobraźnia Satrianiego jest doprawdy bezcenna.
Udało się na tym albumie zachować spontaniczność, z którą do twarzy jest muzyce rockowej. Na przykład "Can't Go Back" ma niesamowity drive, lekkość i zwiewność, a jako całość zachowuje taki charakter, że można uwierzyć, iż numer powstał pięć minut przed nagraniem w studiu. Nie brak w tej muzyce emocji. Płyta pod tym względem jest wielobarwna. Od czystej radości ("A Celebration"), przez napięcie niczym z filmu akcji ("Lies And Truths" czy "Jumpin' Out"), do chwili zadumy ("I'll Put A Stone On Your Cairn"). Brzmienie albumu jest jednym słowem odlotowe. Już pierwsze takty pierwszego utworu sprawiają, że można poczuć się jak w przestworzach.
To już czternasty studyjny krążek w solowej dyskografii Satrianiego. Joe ma tu ilość pomysłów odwrotnie proporcjonalną do ilości włosów na głowie i wypada bardzo świeżo. Muzykę z "Unstoppable Momentum" polecam gospodyniom domowym, agnostykom, tokarzom, gimnazjalistom, prawosławnym, hokeistom, lewakom, maklerom giełdowym, wiolonczelistkom, mizantropom... po prostu wszystkim. Ludzie, cieszcie się, że coś takiego jeszcze powstaje.
Wg. mnie pokazał, że można zagrać spokojnie, czysto i z klasą... bardzo dobre wydawnictwo.