- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jethro Tull "Stand Up (reedycja)"
Pod koniec roku 1968 ekipa Jethro Tull została bez gitarzysty. W dwa miesiące po wydaniu pierwszej płyty, "This Was", Mick Abrahams odszedł z zespołu. Wkrótce założył swoją własną formację Blodwyn Pig. Ale tego można się było spodziewać. Relacje między Andersonem i Abrahamsem były od dłuższego czasu niezwykle napięte. Dwie silne osobowości, każda z inną wizją artystycznej przyszłości, spowodowały rozłam, którego nie można było uniknąć. Mick widział Jethro Tull jako band bluesowy, względnie bluesrockowy, natomiast Ian chciał łączyć rocka z folkiem i muzyką dawną. Poza tym obydwaj panowie nie lubili się zbytnio. Jednak prawdopodobnie to właśnie Abrahamsowi zawdzięczamy fakt, że Anderson zaczął grać na flecie. Mianowicie na początku działalności kapeli założenia były takie, że to Mick powinien być frontmanem, a Ian miał stać z tyłu z gitarą rytmiczną. Nie pasowało to Andersonowi i myślał, aż coś wymyślił. Postanowił grać też na jakimś innym instrumencie. Pod uwagę brał skrzypce lub flet. Ale wiadomo, że z fletem łatwiej (poręczniejszy i wygodniejszy), więc na niego padło. Teraz artysta mógł swobodniej poruszać się po estradzie w czasie występów. To był początek tworzenia się charakterystycznego stylu oraz niepowtarzalnego wizerunku scenicznego, jaki budował lider Jethro Tull. Głównymi cechami tego image było nieustanne poruszanie się po estradzie, różne błazeństwa i żarty (w tym wytrzeszczanie oczu), potargane długie włosy, również wydobywanie dźwięku z fletu z jednoczesnym chrapaniem i chrząkaniem, a także stójka na prawej nodze. Ważnym elementem wizerunkowym był również stary, wytarty długi płaszcz Iana (prezent od ojca). Ale tylko do 27 września 1969, albowiem właśnie wtedy po koncercie w Dublinie został on skradziony przez fanów. Później też były płaszcze, ale już inne.
Odejście gitarzysty nastąpiło w bardzo niefortunnym momencie, albowiem przed zaplanowaną na styczeń 1969 roku pierwszą amerykańską trasą. W nadzwyczajnym trybie zorganizowano więc przesłuchania, w celu pozyskania nowego członka zespołu. Najpierw wybrano na krótko Tony Iommi'ego grającego wtedy w Earth (potem formacja przekształciła się w Black Sabbath), lecz nie odpowiadał mu ani repertuar, ani atmosfera, więc na długo miejsca nie zagrzał. Wystąpił jedynie w telewizyjnym programie "Rock'n'Roll Circus TV". Jeszcze krócej do składu (dosłownie na kilka dni) załapał się David O'List z The Nice. Wreszcie Jethro Tull pozyskał stałego gitarzystę w osobie Martina Lancelota Barre, który dwa razy podchodził do przesłuchań i został przyjęty. Muzyk ten potrafił także grać na flecie, co nie było bez znaczenia w przypadku tej formacji.
Drugi album, "Stand Up", wydano w lipcu 1969 roku i nagrano jeszcze dla Island Records, z którą ekipa związała się kontraktem na cztery płyty długogrające. Najpierw jednak w maju ukazał się singiel pod tytułem "Living In Tthe Past". Utwór ten został napisany przez Andersona na prośbę wytwórni Chrysalis, specjalnie stworzonej dla zespołu. Miał to być hit o niekomercyjnej formie. Ale i tak wyszło, że zdobył sporą popularność. Do dziś jest klasycznym i rozpoznawalnym numerem. Ian stworzył go w nietypowym metrum 5/4, co oznaczało teoretycznie, że nie można przy nim tańczyć. Chyba, że ktoś bardzo się uprze - to i owszem. Tylko to będą raczej pląsy i skoki tańcopodobne.
Autorem całego materiału na płycie, która zawiera 10 pozycji o łącznej długości 38 minut i 18 sekund, jest Anderson - za wyjątkiem "Bouree", gdzie Ian zaczerpnął temat z twórczości Jana Sebastiana Bacha. Wykorzystał początkowy motyw ze "Suity e-moll na lutnię" i opracował ten utwór na flet i gitarę basową z wykorzystaniem również całego rockowego arsenału, czyli perkusji i gitary. Repertuar na albumie dobrany jest w ten sposób, że kawałki o łagodnym brzmieniu następują po utworach o mocniejszej i zdecydowanej barwie. Ale pierwsze nagranie wygląda tak, jakby spadło ze ścieżki dźwiękowej debiutanckiej płyty "This Was". Mam na myśli "A New Day Yesterday" z fantastycznym bluesowym klimatem. Anderson gra tutaj zarówno na harmonijce, jak i na flecie oraz śpiewa. Lecz jest to fragment jakby dla zmylenia przeciwnika. Pozostałe propozycje takiego nastroju nie mają.
Oprócz dwóch wymienionych tytułów szczególną uwagę zwracają także: "Nothing Is Easy", który można określić jako definiujące wizerunek zespołu, nawet do dnia dzisiejszego, oraz rockowo-balladowy kawałek "We Used To Know", gdzie temat rozpoczyna gitara akustyczna i odpowiada mu flet. Potem mamy gitary, gdzie Martin Barre rozgrywa swoje partie w stylu Hendriksa. No i ten tajemniczy i niezwykle pewny wokal Iana. Coś w tym jest! Muzyka płynie. Wydaje mi się, że gdyby jakieś radio zaczęło grać obecnie ten numer - stałby się przebojem. W zestawie mamy też piosenki z udziałem Barre na flecie. Są to poświęcona Jeffrey'owi Hammondowi delikatna kompozycja "Jeffrey Goes To Leicester Square", a także "Reasons For Waiting" w formule jazzrockowej, dodatkowo ze smyczkami w aranżacji Davida Palmera (kolejny etap współpracy z formacją), które brzmi jak hymn lub kolęda. Trochę inaczej prezentuje się "Fat Man" z bałałajką i bongosami oraz zawodzącym śpiewem, w którym słychać trochę klimatu etnicznego jakby ze stepów azjatyckich. Pozostałe utwory to dynamiczny w refrenie i z licznymi improwizacjami fletowo-gitarowymi "Back To The Family", łagodna ballada "Look Into The Sun" (gdzie nie słyszymy fletu) i zamykająca zestaw świetna kompozycja o ostrzejszym klimacie: "For A Thousand Mothers" z nabijającą nieustannie rytm perkusją.
Remasterowana wersja "Stand Up" posiada cztery dodatkowe nagrania z singli. Najpierw "Living In The Past" oraz ze strony B - "Driving Song". Kolejne bonusy to dwa utwory z następnej małej płytki, wydanej w październiku 1969 z utworem "Sweet Dream", który pomimo swojego niemalże hardrockowego charakteru (a może właśnie dlatego) grany jest przez kapelę na żywo do dziś. Był on przedmiotem sporu pomiędzy Andersonem a menedżerami Chrysalis (Terry Ellis i Chris Wright), którzy nie widzieli go na singlu. Ale Ian jak zwykle postawił na swoim. Natomiast ze strony B mamy nagranie pod tytułem "17", które brzmi jak The Beatles.
Druga płyta Jethro Tull ugruntowała mocną pozycję zespołu na rynku w Europie i USA, ukazała też ścieżkę rockowego stylu, którą artyści mieli podążyć, oraz zaznaczyła wyraźnie przywódcę w grupie. Po jej wydaniu Ian Anderson z kolegami znalazł się w lipcu i sierpniu na drugim już tournee po Stanach, gdzie grali kilka razy u boku Led Zeppelin, co przysporzyło im jeszcze większej popularności. A jednym z najważniejszych w tym czasie dla nich występów był udział w "Newport Jazz Festiwal", gdzie oprócz Led Zeppelin zagrały takie sławy, jak Jeff Beck, Ten Years After, Blood Sweet And Tears, a także Ray Charles, Roland Kirk i Woody Herman. Szkoda tylko, że na "Stand Up" nie usłyszeliśmy wtedy singlowych propozycji w postaci "Living In The Past" czy "Sweet Dream", mielibyśmy być może pierwsze arcydzieło zespołu. A tak jeszcze trochę trzeba będzie poczekać, lecz już niedługo.