- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jethro Tull "Heavy Horses (reedycja)"
Rok 1977 był dla Iana Andersona dosyć szczególny. W styczniu ukazał się bardzo dobrze przyjęty, udany album Jethro Tull - "Songs From The Wood". W maju Ianowi rodzi się syn James Duncan. Natomiast w listopadzie zespół obchodził dziesięciolecie działalności. Jest to także rok, kiedy w sierpniu artysta kończy trzydziestkę i podejmuje jednocześnie ważną decyzję. Opuszcza londyński zgiełk i w październiku kupuje posiadłość Strathaird Estate na wyspie Skye u wybrzeży Szkocji, na której osiedla się, zakładając farmę hodującą pstrąga. Pod koniec roku ukazuje się także składanka Tull pod nazwą "Repeat - The Best Of Jethro Tull Volume 2". Pomiędzy tym wszystkim ekipa musiała znaleźć czas na koncertowanie: styczeń w USA, luty w Anglii, marzec oraz kwiecień ponownie trasa po Stanach, potem powrót na występy w Europie (maj i czerwiec), wrzesień - Australia, listopad i początek grudnia kolejne tournee po USA. A tutaj przyznano formacji nagrodę "Złoty Bilet" za przyciągnięcie na swoje występy w "Madison Square Garden" w Nowym Jorku w sumie stu tysięcy widzów.
No, ale rok 1978 nie był wcale gorszy dla grupy i również bardzo pracowity. Już na samym początku wydana została płyta "Woman In The Wings", koleżanki po fachu Maddy Prior, w nagrywaniu której wzięło udział prawie całe towarzystwo teamu (oprócz Evana). Natomiast w kwietniu światło dzienne ujrzał kolejny studyjny longplay Jethro Tull - "Heavy Horses". Tytuł nawiązuje tekstowo do pociągowych koni, które powoli wypierane były z przemysłu przez coraz to nowocześniejsze maszyny. Tak w ogóle w dużej mierze jest to album o zwierzętach domowych, które otaczają człowieka w jego codziennym życiu. Anderson, będąc "dziedzicem ze Strathaird", jest tego przykładem. Tytułem tym nazywali go okoliczni mieszkańcy, kiedy to jego firma hodowlana, dzięki nieustannemu rozwojowi, dała miejscowości około czterystu nowych miejsc pracy. A nagranie otwierające płytę, czyli "And The Mouse Police Never Sleeps" - mówi o kotach Iana. Wyróżnia się w całym zestawieniu utwór tytułowy, gdzie gościnnie na skrzypcach zagrał Darryl Way. Kompozycja jest najdłuższa i najbardziej rozbudowana, podzielona na kilka muzycznych części. To propozycja najbardziej rockowa na tym krążku, ze zmienną dynamika i tempem. Skrzypce tego artysty słychać też w innym numerze, mianowicie na "Acres Wild", wesołym, prawie akustycznym nagraniu z płynną akcją, której główny motor stanowi brzmienie fletu. Innym fragmentem z większą dawką gitary elektrycznej jest "Journey Man". "No Lullaby", poprzez swoją rockowo - bluesową konstrukcję na wstępie, tworzy jakby nawiązanie do "Pibroch (Cap In Hand)" z poprzedniej płyty "Songs From The Wood". Świetnie brzmi "Rover" o spokojnym charakterze z kilkoma krótkimi solówkami Martina, a jeszcze lepiej ballada o małej brązowej myszce - "One Brown Mouse" z cudnie melodyjnym początkiem oraz nostalgicznym wokalem Iana. Do tego jeszcze mamy na zakończenie kogucika na dachu, czyli "Weathercock". Jest to utwór z udziałem gitar akustycznych, mocnym i wyrazistym brzmieniem sekcji rytmicznej oraz finałową gitarową solówką, zagraną unisono z fletem - wyciszoną na zakończenie.
"Heavy Horses" jest jedną z najlepszych płyt zespołu. Nie ma tu słabych punktów. Zawiera tylko bardzo dobre kompozycje, które nie odstają od siebie muzycznym poziomem. Są ulepione jakby z jednej gliny. Przeważa w nich lekki rock, urozmaicony brzmieniem fletu oraz ubarwiony instrumentami klawiszowymi. Wbrew temu, jak można by się spodziewać, w tej muzyce nie ma bezpośrednich nawiązań do folku, chociaż jest ona nim inspirowana i przeważnie akustyczna. Konstrukcja nagrań opiera się na wielu wątkach lub tematach. Może z wyjątkiem "Moths", który jest niezwykle prosty - i może dlatego taki piękny. Jeśli ktoś chciałby rozpocząć przygodę słuchania twórczości Jethro Tull dopiero teraz (nigdy przecież nie jest za późno), może to uczynić właśnie od "Heavy Horses", bo świetnie się do tego nadaje. Dwa dodatkowe numery w tej reedycji według mnie psują nastrój całości i proponuję słuchanie tego krążka zakończyć na piosence "Weathercock". A do tych dwóch tytułów wrócić przy innej okazji lub w ogóle dać sobie z nimi spokój.
Jeszcze raz wspomnę o roku 1978, bo właśnie we wrześniu wydano koncertową, podwójną płytę Jethro Tull pod nazwą "Live - Bursting Out". Jest to jeden z najlepszych albumów koncertowych, jakie ukazały się w latach siedemdziesiątych w kręgu rocka. Pokazuje on grupę w doskonałej formie scenicznej. Poza tym w październiku jeden z występów w "Madison Square Garden" w Nowym Jorku został nadany w bezpośredniej transmisji przez telewizję i radio na cały świat. Oprócz wyśmienitego występu, Anderson zaprezentował humorystyczne, choć trochę nierozważne zapowiedzi w swoim stylu. Jedna z nich brzmiała: "witam wszystkich Szkopów, Żabojadów, Makaroniarzy i Żółtków". Warto także zauważyć, że w tym czasie na basie w ekipie grał Tony Williams (stary kumpel kapeli z wczesnych lat w Blackpool) w zastępstwie chorego na serce Johna Glascocka.
Pozdrawiam
Michał