- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jethro Tull "Broadsword And The Beast (reedycja)"
Całkiem niezła ta płyta Jethro Tull, zatytułowana "Broadsword And The Beast". Swoją drogą, gdy patrzę na człowiekopodobnego stwora podpierającego się mieczem w obrazku na okładce - przypomina mi się angielski film z rodzaju czarnego humoru "Jabberwocky", który pod koniec lat siedemdziesiątych można było obejrzeć w kinach. Ten album jest trochę inny od dotychczasowych dokonań Andersona. Słychać na nim sporo elektronicznych klawiszowych dźwięków bardzo ciekawie wpasowanych w stylistykę zespołu. Łączy on te brzmienia z klasycznym rockiem i muzyką celtycką. Chociaż niezbyt dużo tu partii fletu, ale jednak są i to wyraziste. Sytuację i dynamiczną akcję ratuje Martin Barre swoją gitarą. Dzięki jego solówkom muzyka otrzymuje rockowy blask. Longplay jest bardzo krótki, trwa niewiele ponad trzydzieści osiem minut. To trochę dziwne, bo artyści mieli do wyboru aż dwadzieścia nagrań, ale w ostatecznie Anderson zdecydował się tylko na połowę z nich i nawet nie wykorzystał w pełni możliwości długości ścieżki dźwiękowej.
Do tej pory Jethro Tull, począwszy od debiutanckiego "This Was" w 1968 roku, wydawał studyjne krążki raz na rok - było ich trzynaście. Jest to z pewnością niezwykłe. Niewiele formacji rockowych mogło i może pochwalić się takim osiągnięciem, nawet w tamtych czasach, kiedy do wydania płyty wystarczyło około czterdziestu minut materiału. "Broadsword And The Beast" zakłóciło ten cykl, gdyż wydawnictwo ukazało się w kwietniu 1982 roku. Natomiast poprzedni album "A" nagrano w sierpniu 1980.
Każda z obydwu stron (biorąc pod uwagę winyl), podobnie jak to miało miejsce na "Aqualung", posiadała swój odrębny tytuł. Nazwy pochodzą od pierwszych utworów na każdej ze stron. Pierwsza to "Beastie", a druga "Broadsword". Te nagrania należą do wyróżniających się na płycie. Charakteryzują się syntezatorowymi solówkami, elektronicznym pulsem oraz energetycznymi partiami gitary i dynamicznym wokalem. Wesoło i folkowo, w znanym do tej pory stylu ekipy Tull, brzmi melodyjne i ładne "Clasp". Bardzo rockowo, ale bez wskazań na instrumenty elektroniczne (chociaż z ich udziałem), wypada przebojowy numer "Flying Colours". Najlepsze w zestawie są dwa kawałki. Najpierw najmniej skażony syntezatorami, ze sporą dawką fortepianu i solówką gitarową, bardzo śpiewny "Pussy Willow". I wreszcie bardzo dobra, najdłuższa w stawce kompozycja "Seal Driver" z mocnymi i ciekawymi gitarami oraz świetną solówką Martina. Jest jeszcze na zakończenie jedno cudeńko, mianowicie trwający trochę ponad minutę "Cheerio" - znany słuchaczom radiowej Trójki i "Minimaxu", w którym pełni rolę wstępnej melodyjki w drugiej godzinie programu. Nie można także zapomnieć o dobrze prezentującej się balladzie (prawie akustycznej: flet, fortepian i delikatny głos Iana) "Slow Marching Band", w której gdzieś tam w tle słyszymy również elektryczne frazy gitarowe. Przeszyty na wskroś elektroniką "Watching You Watching Me" w niektórych fragmentach przypomina grupę Alan Parsons Project.
Podstawowy trzon Jethro Tull stanowiła wtedy trójka artystów: Anderson - Barre - Pegg. Formację opuścili Jobson i Craney. Tym razem za muzykę, oprócz Iana, odpowiada także świeży nabytek w zespole - młody klawiszowiec Peter John Vettese, który podsunął liderowi wiele pomysłów. Jest też nowy perkusista Gerry Conway. Wyjątkowo przy realizacji producentem został Paul Samwell-Smith (do tej pory w tej roli występował Anderson). Ale to było jednorazowe odstępstwo od reguły, bo następne wydawnictwa ponownie produkował lider Jethro Tull.
Jak to często w przypadku reedycji bywa, na kompakcie mamy utwory dodatkowe, których jest wiele, bo aż osiem, o łącznym czasie trwania około trzydziestu minut. Prezentują się one nawet przyzwoicie, a najlepiej trzy pierwsze z nich, mianowicie "Jack Frost And The Hooded Crow", "Jack A Lynn" oraz "Mayhem Maybe". Przy promocji "Broadsword..." w czasie koncertów Anderson powrócił do wizerunku scenicznego opartego na gagach, scenkach i przebierańcach. Sterylne kombinezony z poprzedniej trasy zostały odłożone. Jednym z bardziej efektownych pokazów był pochód podczas numeru "Watching You Watching Me", gdzie na scenę wchodzili wszyscy technicy przebrani w stroje królików. Trasy koncertowe w roku 1982, jeżeli chodzi o liczby, wyglądały następująco: w Europie najpierw ponad czterdzieści występów (w większości tournee wiosenne: kwiecień i maj) oraz prawie czterdzieści w Ameryce Północnej (wrzesień i październik). Na 21 lipca Jethro Tull zaproszono do udziału w "Princes Trust Rock Gala" do "Dominiom Theatre" w Londynie. Tutaj dla księcia Karola i jego świty zaprezentowali trzy utwory. W tym czasie w zespole brakowało perkusisty, więc zagrał z nimi Phil Collins z Genesis. W imprezie uczestniczyli również: Pete Townsend, Kate Bush, Midge Ure, Gary Brooker i Madness.
Wcale nie dziwne, bo w 1982 roku wciąż podstawowym nośnikiem muzyki były płyty winylowe, których optymalna długość wynosi 40-45 minut. O kompaktach mało kto wówczas słyszał, pierwsze CD miało premierę właśnie w tym roku.
Jest jeszcze druga kwestia - chyba nie ma albumu studyjnego, który przy czasie trwania przekraczającym trzy kwadranse, nie zawierał słabszych momentów. Gdyby Anderson zdecydował się wówczas wydać album dwupłytowy, zawierający wszystkie utwory, jakie nagrał wówczas z zespołem - tylko by obniżył poziom tego longplaya.