- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jethro Tull "Aqualung (reedycja)"
Przyszedł wreszcie czas, kiedy Ian Anderson, lider, wokalista i flecista Jethro Tull, nie musiał pisać kolejnej kompozycji dedykowanej swojemu przyjacielowi Jeffrey'owi Hammondowi. Do tej pory na każdej płycie zespołu umieszczał po jednej piosence, zawierającej jego imię w tytule. I tak - na "This Was" mieliśmy "Song For Jeffrey", przy "Stand Up" śpiewał o tym, że "Jeffrey Goes To Leicester Square", wreszcie na "Benefit" znajdujemy kawałek "For Michael Collins, Jeffrey And Me". Przyczyna tego stanu rzeczy była bardzo prosta i prozaiczna, Hammond trafił do składu ekipy. Jest to jeden z muzyków (obok Johna Evana), z którym Ian na początku lat sześćdziesiątych tworzył formację The Blades. Personalną zmianę w Jethro Tull sprowokował basista Glenn Cornick, opuszczając kolegów jesienią 1970 roku po zakończeniu promującej trzeci album, kolejnej amerykańskiej trasy. A dokładnie został wyrzucony z grupy na skutek decyzji Andersona w uzgodnieniu z menedżerem Terry Ellisem. Powodem były jego skłonności do rozrywkowego stylu życia, bo basistą był dobrym. Zresztą Cornick narzekał na bardzo intensywne tempo działalności, szczególnie na trudy długich tras koncertowych z dala od rodzin. Nie on jeden. Wszystkim dawała się we znaki gonitwa za popularnością. Jej pozytywnym aspektem było wybranie formacji przez czytelników "The New Musical Express" najlepszą nową grupą za rok 1970 oraz uznanie świata muzycznego i fanów. Nowy basista Jeffrey Hammond kończył akurat Akademię Sztuk Pięknych i zdecydował się wstąpić do Jethro Tull. Zresztą do tej pory był w stałym kontakcie z zespołem, mieszkał u Andersona i malował dla niego dom. Za namową przyszłego szefa w sposób dosyć ekscentryczny zmienił nazwisko na Hammond-Hammond. Jak sam twierdził, pomysł ten wziął się z faktu, że jego matka z domu nazywała się także Hammond. Wkrótce stał się ulubieńcem publiczności - z uwagi na specyficzne zachowanie, ubiory w zebrę i gitarę pomalowaną podobnie, bo w czarno białe paski.
Zaraz po powrocie z USA, w połowie listopada 1970 roku, Tull rozpoczęli pracę nad kolejnym albumem. Początkowo nosił on roboczy tytuł "My God". Cały materiał zrealizowany został według pomysłu lidera. Koledzy z kapeli nie wnosili swoich pomysłów do poszczególnych kompozycji. Więcej, okazało się na początku, że nowy basista nie potrafi poprawnie grać na gitarze basowej i uczył się podczas sesji nagraniowych. Poza tym artyści nie umieli przełożyć na muzyczny grunt niektórych założeń Iana. I tak przykładowo w jednym z numerów zniecierpliwiony sam zagrał solowe partie gitary, bo Martin Barre nie rozumiał, o co mu chodziło ("Locomotive Breath"). Na tym wydawnictwie Anderson zaczął przywiązywać baczniejszą uwagę do tekstów, którymi chciał przedstawić swoje poglądy i spostrzeżenia dotyczące otaczającej go rzeczywistości.
"Siedzi on na ławce w parku i spoziera na dziewczynki w złych intencjach
Zatłuszczone paluchy wyciera w łachmany i z nosa ciekną mu smarki
Oto Aqualung (...)"
Tak właśnie rozpoczyna się czwarta płyta Jethro Tull, która ukazała się w marcu 1971 roku. Jednak najpierw słyszymy najsłynniejszy riff gitarowy w twórczości bandu, poprzedzający te słowa. Tytułowy utwór traktuje o życiu i śmierci włóczęgi nazwanego Aqualungiem. Tekst tej piosenki Anderson napisał wspólnie z żoną Jennie Franks (poznał ją, gdy była sekretarką w wytwórni płytowej Island). Zajmowała się fotografowaniem bezdomnych i zdjęcie jej autorstwa wykorzystano do portretu tytułowego bohatera widniejącego na okładce. Miał być tylko trochę podobny do Iana i sporo starszy, ale spod pędzla malarza Burtona Silvermana wyszło podobieństwo aż nadto wyraźne. Jednak to nie jest utwór biograficzny o liderze Tull. Anderson nie pomyślał też o tym, iż "aqualung" oznacza produkt o zastrzeżonej nazwie - jako sprzęt do nurkowania. Na szczęście właściciele Aqualung Corporation nie zażądali żadnych pieniędzy za wykorzystanie nazwy, chociaż pozew do sądu był.
Forma muzyczna na krążku przejawia cechy albumu koncepcyjnego, lecz generalnie tak nie jest. Anderson bardzo często to podkreślał przy każdej okazji. Najlepiej będzie, jak spojrzymy na płytę z perspektywy winyla i jego dwóch stron (całość trwa czterdzieści trzy minuty i trzydzieści trzy sekundy). Część pierwsza, pod nazwą "Aqualung", związana jest z tematyką nizin społecznych i ubóstwa, natomiast strona B, która zaczyna się od numeru "My God", nawiązuje w większości do spraw religii i chrześcijaństwa. A w zasadzie przedstawia teksty o wydźwięku antyreligijnym. Lecz niepodważające istnienia Boga, tylko krytykujące hipokryzję w dziedzinie religii. Sposób, w jaki artysta podszedł do tych spraw, ilustruje między innymi jego wyznanie wiary, umieszczone na drugiej stronie okładki longplaya, które (według tłumaczenia Macieja Rolskiego) ujęte w punktach wygląda następująco:
"1. Na początku człowiek stworzył Boga i na swój obraz Człowiek go stworzył.
2. I Człowiek nadał Bogu wiele imion, i uczynił go Panem wszystkiego na całej ziemi, bo taka była wola jego.
3. Na siedmiomilionowy dzień Człowiek wsparł się mocno na swym Bogu i uznał go za dobre oparcie.
4. Człowiek z prochu ziemi uczynił Aqualunga i wielu innych mu podobnych.
5. I tych ludzi podlejszego rodzaju rzucił w próżnię. I niektórzy spłonęli, a inni odłączyli się od swego plemienia.
6. I Człowiek stał się Bogiem, którego sam stworzył i swymi cudami panował na całej ziemi.
7. Lecz, gdy już doszło do wszystkich tych rzeczy, wtedy Duch, za którego przyczyną Człowiek stworzył Boga swego, zamieszkał w każdym z Ludzi, nawet w Aqualungu.
8. Człowiek tego nie zauważył.
9. Ale - na Boga! - lepiej, żeby przejrzał na oczy".
Na przykładzie tych sparafrazowanych wersów Starego Testamentu artysta przedstawia temat niepozbawiony pewnej dozy humoru, dość charakterystycznego dla niego w okresie całej twórczości.
Do głównych, zasadniczych i wyśmienitych kawałków na płycie, oprócz tytułowego, zaliczyć też trzeba bardzo rockowy i dynamiczny "Cross-Eyed Mary" o biednej dziewczynie lekkich obyczajów, będący przedłużeniem kompozycji "Aqualung" zarówno w sferze brzmieniowej, jak i tekstowej. A także prawie akustyczny "Mother Goose", gdzie oprócz fletu poprzecznego słyszymy fleciki, bongosy oraz inne przeszkadzajki. W drugiej części, poza "My God", posiadającym cechy progresywnego rocka zabarwionego bluesem, zdecydowanie wyróżnia się "Locomotive Breath" - to z kolei doskonała wizytówka hardrockowego oblicza formacji. W tekście tej piosenki Ian używa jazdy pociągiem jako metafory życia:
"Dokładając do pieca w oddechu lokomotywy szaleńczym
Uwija się wieczny pechowiec na spotkanie śmierci gnając (...)
Bóg, to on ukradł dźwignię i nie ma jak zahamować pociągu
Nie ma sposobu, by zwolnić".
Stawkę kończy "Wind-Up" z elementami akustycznymi, przeplatanymi mocnym graniem gitarowym. Natomiast "Cheap Day Return", "Wond'ring Aloud" (piękna piosenka szczególnej urody) i "Slipstream" są króciutkimi balladami z gitarą akustyczną i delikatnym wokalem, charakteryzują się partiami smyczków w aranżacji Davida Palmera. Pozostałe propozycje to "Up To Me" (z gitarami na tle fletowych brzmień łączonych z głosem) oraz "Hymn 43", gdzie Anderson śpiewa soulowo i donośnie w asyście riffów i lekko jazzujących klawiszy.
Podsumowując zawartość muzyczną trzeba podkreślić, że uderza zdecydowane i ostre, hardrockowe brzmienie gitary Martina Barre. Cały materiał jest różnorodny, bo nie zabrakło też średniowiecznych partii fletu z chóralnymi wokalami (ponownie "My God") oraz elementów folk-rockowych w innych fragmentach na krążku. Utwory dynamiczne przeważnie poprzeplatane są spokojnymi piosenkami. Oprócz tego John Evan przede wszystkim używa fortepianu, grając w sposób stylistycznie bliski muzyce jazzowej lub klasycznej. Słuchając jego partii w "Aqualung", odnoszę nieodparte wrażenie, że ten sam rodzaj frazowania akordów wykorzystała kapela Blue Oyster Cult w swoim znanym przeboju "Astronomy" z 1974 roku. Również cechą charakterystyczną na albumie jest sposób śpiewania. W momentach rockowych wokal Iana jest agresywny i natarczywy, natomiast w numerach pozostałych spokojny i stonowany. Ponadto w większości podstawowych nagrań mamy nieustanne konfrontacje ciężkich brzmień gitarowych z dźwiękami akustycznymi tego instrumentu. Tak więc można sformułować tezę, że całość opiera się na doskonale dobranych kontrastach i w ten sposób czyni płytę niezwykle interesującą.
Longplay "Agualung" jest wybitnym dziełem i jednym z najlepszych dokonań studyjnych w bogatej historii zespołu. Ian Anderson okazał się tutaj znakomitym twórcą, który bezkompromisowo kroczy według obranego kierunku i tworzy konsekwentnie muzykę rockową bez względu na panujące mody i tendencje. Była to ostatnia płyta wydana przez Island Records. Na artystów czekały już studia nagraniowe założonej specjalnie dla nich wytwórni płytowej Chrysalis.
Jak to w przypadku Jethro Tull bywało, niemalże od razu po ukazaniu się najnowszej płyty muzycy ruszyli w wiosenną trasę po Ameryce. Po drugiej stronie Atlantyku spędzili sporą część 1971 roku, bo ponownie pojawili się tam latem, a ich występy supportowała wtedy walcząca o popularność grupa... Yes. Podczas kolejnego, jesiennego tournee 18 października Tull po raz pierwszy wystąpili w Nowym Jorku w "Madison Square Garden".
Koniec lat 70-tych i lata 80-te to już upadek tego bandu.
Gratuluje też autorowi wnikliwego opisania tego albumu, co nie jest znowu takie oczywiste. gdyż w sieci aż roi się od różnych pomyleńców i megalomanów, którzy nie mają nic do powiedzenia, a za to chętnie krytykują innych.