- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jesus Chrysler Suicide "Schizovirus O"
Pierwszy raz usłyszałem Jesus Chrysler Suicide w radiowej Trójce i od razu ich muzyka po prostu wbiła mnie w fotel. Zwariowany wokal połączony z istnym galopem stada dzikich koni (tzn. reszty zespołu :) ) spowodował, że z miejsca zapragnąłem zostać właścicielem "Schizovirusa". Po pewnym czasie udało mi się to, a nie było to łatwe, i "katowałem" się tym krążkiem całymi dniami. Szczerze mówiąc, nigdy czegoś podobnego nie słyszałem, a poza tym nie byłem specjalnym zwolennikiem łączenia w muzyce aż tylu różnych stylów. Z perspektywy prawie roku zdecydowałem się ocenić ten album i powstało to, co za chwilę przeczytacie.
Już otwierający płytę utwór "Lufanga speed" może przyprawić o zawrót głowy albo jeszcze czego innego. Potężny riff i pędzące tempo zapowiadają ogromne emocje. Cechą tego utworu jest to, że w najmniej oczekiwanym momencie pojawia się soczyste polskie słowo na "k". Najśmieszniejsze, że cały tekst tego kawałka jest poza tym wyjątkiem po angielsku. Następna "Neo-nowa energia" jest dość drastycznym spojrzeniem na świat: "w betonowej świątyni pedalski kapłan, hostia za pieniądze, wasz Bóg jest chory". No cóż, jak dla mnie trochę za mocne...
Pisząc "Supermana", członkowie zespołu chcieli chyba stworzyć przebój i według mnie cel osiągnęli, ponieważ jest to chyba najbardziej melodyjny i czysto rockowy kawałek. Ale moi państwo! Wystarczy odpoczynku! Nadchodzą "Diabły i czarodzieje" i tak jak w "Neo-nowej energii" jesteśmy zabijani ekstremalnym tekstem, a brzmienie gitar wywraca jelita.
Nawet gdybym chciał, nie potrafię wrzucić Jesus Chrysler Suicide do jakiegoś worka. Słychać tutaj elementy metalu, punka i hardcore. Grupa ociera się o zwariowany industrial ("Wish"), a także o dość ponury pop w stylu Davida Bowie ("Cold stuff"). Zresztą właśnie w tym kawałku Szamot śpiewa prawie identycznie, jak ten podobno przystojny blondyn.
Bardzo interesującym i dość zabawnym momentem płyty jest" Taniec zjadaniec", w którym chłopcy prezentują nam coś na kształt teatrzyku. Znajdujemy się na balu kanibali, a głównym hasłem wodzireja jest "proszę państwa taniec zjadaniec, panie zjadają panów!". Scenki z "zabawy" przerywają taką jazdę, że brak mi słów :)
Na koniec moich wypocin zostawiłem "Świnię na tronie", utwór, który już od prawie roku znajduje się w mojej pierwszej piątce. To co dzieje się w trakcie, napełnia podziwem dla tych gości z Rzeszowa. Przygniatające rwane riffy gitar są ściśle zsynchronizowane z tym, co robi reszta zespołu. "Świnia na tronie" jest kolejnym dowodem na to, że głos też może być wspaniałym instrumentem. Szamot znów wukrzykuje dość "wyjątkowe" opinie: "różowe mydło wpier... dziki tłum, różowe gówno płynie kanałami, wszystko zamknięte w różowym kondomie, nie nie wyjdziesz stąd, świnia na tronie".
Wiem, że tego rodzaju granie nigdy nie zdobędzie u nas dużej popularności, ale może i dobrze. Ze swej strony szczerze polecam "Schizovirusa", chyba nikt nie gra w Polsce tak, jak Jesus Chrysler Suicide.
Oby takicb albumów/zespołów było więcej.