- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jesus Chrysler Suicide "Rhesus Admirabilis"
Długo kazał nam czekać Jesus Chrysler Suicide na swoją nową płytę, bo od wydania albumu "Eso Es" minęło już 7 lat. Ale grupa przez ten czas nie zatraciła pary. Wręcz przeciwnie, z nowymi siłami powraca na polską scenę.
Zaletą "Rhesus Admirabilis" jest jego różnorodność. Nie brakuje czadu ("Mad City", "PWDW", "Rotohydra"), ale muzycy nie zapominają o eksperymentach. Nie mówię tu już o takich awangardowych pomysłach jak "Maszyna wykopie cię w kosmos" czy "Recepta na szczęście", ale o bardziej wyrafinowanych i złożonych kompozycjach jak "Hibernatus Hipnotauzus", w którym zespół generuje całą paletę emocji, kombinując z dynamiką oraz formami ekspresji. Dużą zasługę ma tu wokalista Szamot, który sprawnie operuje na różnych poziomach swojego głosu od spokojnego, leniwego, gawędziarskiego tonu po potężny, zbliżony do growlu wrzask.
Co porywa najbardziej? "Bag Czag" - potężny, monumentalny w swej strukturze, pełen budujących napięcie gitar, a także plemiennych rytmów miarowo posuwających utwór do przodu. Atmosferą budzi skojarzenia z dokonaniami Armii. Zaraz potem są "Trzy miasta", z poetyckim tekstem Grażyny Sławińskiej. Jazzowy, wyciszony początek nie powinien nikogo zmylić, ponieważ chwilę potem atakuje nas erupcja nerwowych riffów i poszatkowanej perkusji, a także kilka nieoczekiwanych zwrotów w dynamice z agresją dorównującą Killing Joke czy Nine Inch Nails. Ale Jesus Chrysler Suicide nie byłby sobą, gdyby grał wyłącznie ponuro i poważnie, dlatego też na albumie nie zabrakło akcentów zdecydowanie humorystycznych. Tu taką funkcję pełnią trochę zappowskie "Kariera Metodema" i "Przyczajka dentysty".
"Rhesus Admirabilis" jest najlepszą cenzurką, jaką zespół mógł sam sobie wystawić. Żeby tylko jej na następcę nie kazał nam czekać kolejnych siedmiu lat...