- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Jack White "Boarding House Reach"
W przedłużającej się przerwie w działalnościach The Raconteurs i The Dead Weather Jack White zabrał się za przygotowywanie materiału na swój trzeci album solowy. Z zapowiedzi wynikało, że muzyk próbuje czegoś nowego. Różnice miały dotyczyć m.in. inspiracji oraz sposobu pracy. Na tym etapie kariery artystycznej dawna męska połowa duetu The White Stripes mogła już sobie pozwolić na wiele. Chyba postanowiła z tej wolności skorzystać i nie przejmować się potencjalnymi skutkami.
Albumy "Blunderbuss" i "Lazaretto" można w uproszczeniu nazwać hołdem dla blues rocka, który dla fanów Jacka White'a nie powinien być zaskoczeniem. "Boarding House Reach" pod wieloma względami kontynuuje tę drogę, a nawet delikatnie ją poszerza. Na niecałe trzy kwadranse muzyki złożyły się m.in. blues, rock, funk oraz trochę jazzu i country. Prawie co druga kompozycja napędzana jest kongami, kilka razy wykorzystywano też pianino. Występują również chórki - uwagę zwracają zwłaszcza te w wykonaniu dwóch członkiń gospelowego The McCrary Sisters, w "Connected by Love" i "Corporation". Lista muzyków jest w książeczce osobna dla każdego utworu, a łącznie instrumentalistów i wokalistów na "Boarding House Reach" zebrało się około ćwierć setki - to też nie odbiega mocno od dwóch poprzednich albumów Jacka White'a, który tradycyjnie sam wyprodukował i, oprócz jednego coveru, napisał cały materiał.
Jedną z głównych zmian stanowi wyraźnie mniejsze przywiązanie do standardowych struktur piosenek. Jack White nie trzyma się kurczowo kompozycji typu zwrotka-refren. Owszem, niektóre utwory wydają się pod tym względem stosunkowo zwyczajne. "Over and Over and Over" z powtarzanym w kółko riffem gitarowym i chórkiem ma chyba największy potencjał przebojowy. Zaraz po nim typem murowanego hitu jest "Connected by Love". Końcowy "Humoresque", adaptacja kompozycji Antonina Dvoraka ze słowami Howarda Johnsona, to prawie kołysanka, którą w finiszu trochę ożywia pianino. Za najbardziej rockowy kawałek - chociaż z pominięciem pierwszych dwóch minut - można uznać "Respect Commander" z jazgotliwą solówką gitarową. Dość tradycyjną piosenką jest też "What's Done Is Done". Krótki "Ezmerelda Steals the Show" - jedyny na albumie utwór wykonany przez Jacka White'a całkowicie samodzielnie - charakteryzują pogodny podkład na gitarze akustycznej i organy w tle. Częściej jednak - chociażby w "Abulia and Akrasia" i w znacznej części instrumentalnym "Corporation" - od strony kompozycyjnej da się wyczuć duży luz. Energiczny "Hypermisophoniac" i "Ice Station Zebra" mają nawet klimat jamu doświadczonych i zgranych, bluesowych lub jazzowych muzyków w dobrej knajpie.
Inaczej Jack White podszedł też do wokalu. Dynamicznie zaśpiewany, początkowy "Connected by Love" nie zwiastuje jeszcze, że - poza już wspomnianymi bardziej piosenkowymi momentami - muzyk zdecydował się często sięgać po melodeklamację. W żywiołowym "Corporation" w klimatach funka z lat 70. z chórkami w stereo i bębenkami, w drugiej połowie wchodzi agitacyjna przemowa. W "Ezmerelda Steals the Show" podwójnie nagrany Jack White opowiada historyjkę o występie pewnej kobiety. Zacinający się komunikat na początku "Everything You've Ever Learned" kojarzy się z dystopijnym filmem. W "Over and Over and Over" inspiracją dla Jacka White'a mógł być Zack de la Rocha - utwór nie jest stylistycznie odległy od tego, co Rage Against the Machine zaprezentował na albumie "Renegades". Muzyk potrafił pójść nawet dalej - partie wokalne w "Ice Station Zebra" to właściwie rap. Melodeklamacje pojawiają się też w "Get in the Mind Shaft" oraz w trwającym półtorej minuty "Abulia and Akrasia", przy czym w drugim z wymienionych z zadowalającym efektem wykonał ją, przy akompaniamencie m.in. skrzypiec i pianina, nie autor, lecz C.W. Stoneking.
Przedstawione cechy każą przypuszczać, że punktem wyjścia dla Jacka White'a w większym stopniu była twórczość grupy The Dead Weather, a nie jego dwa poprzednie albumy solowe. To jednak nie koniec charakterystyki. Przede wszystkim bowiem "Boarding House Reach" należy opisać jako zderzenie tradycji z nowoczesnością. Niemałą rolę odgrywa tu elektronika, zwłaszcza syntezatory. Słychać to wyraźnie od pierwszych sekund, w podkładzie "Connected by Love", zanim wchodzą organy i zestaw mocnych solówek. Podobnie elektroniczny charakter ma mniej ciekawy "Why Walk a Dog?". Chociaż "What's Done Is Done" jest piosenką country, podkład znacznie odbiega od standardów tego gatunku muzycznego. Chyba najlepszy przykład łączenia nowego ze starym stanowi "Hypermisophoniac" - jakby tradycyjny jam, ale oparty na elektronicznym motywie. W utworze pojawia się też przetworzony wokal, chociaż jeszcze nie w takiej ilości, co w mogącym budzić skojarzenia z twórczością Daft Punk "Get in the Mind Shaft". Szczęśliwie wycieczki Jacka White'a w te rejony nie brzmią tandetnie, ich efekty nie są błahe.
Z połączenia tylu inspiracji mógłby powstać materiał zniechęcający eklektyzmem, ale tak się nie stało - dzięki stopniowi wymieszania stylów album nie jest przesadnie niejednorodny. Równocześnie nie stanowi monotonnego zbioru kawałków o zbliżonym charakterze, co pozwoliło odpowiednio skomponować całość. Jest tu garść klasycznie singlowych utworów, przede wszystkim "Connected by Love" i "Over and Over and Over". Pierwszy z nich służy za mocne otwarcie albumu, przy okazji szykujące słuchacza na nie czysto rockową zawartość. Drugi umieszczono na środku listy, czyli zadbano o rozłożenie akcentów. "Humoresque" na przebój się nie nadaje, ale zakończeniem jest idealnym. Do innej kategorii należą takie utwory jak "Abulia and Akrasia" i "Ezmerelda Steals the Show" - te można potraktować jako przerywniki. Są też kawałki łączące cechy obu tych grup. Gdyby trzeba było wskazać najlepszy z nich, a przy okazji jeden z najbardziej reprezentatywnych dla trzeciej pozycji w solowej dyskografii Jacka White'a, wybór powinien paść na "Corporation".
Trochę na wyrost, ale "Boarding House Reach" można nazwać albumem eksperymentalnym. Nie jest to produkt dla każdego miłośnika cenionego autora rockowych piosenek, jakim jest Jack White. Niektórzy słuchacze pewnie stwierdzą, że więcej tu syntezatorów niż gitarowego grania. Fakty są jednak takie, że mimo nowoczesnych elementów muzyka ma klimat dawnych lat. To nadal materiał zakorzeniony w tradycji blues rocka i pokrewnych gatunków, tylko z wyczuwalną większą swobodą artystyczną twórcy. Jeszcze nie awangarda, ale już krok w jej kierunku i na pewno dowód na to, że Jack White potrafi dotrzeć też do bardziej wymagających, postępowych odbiorców. "Boarding House Reach" to bardzo dobra robota, z której autor powinien być dumny.