- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Ivory Knight "Unconscience"
Zespół Ivory Knight został założony przez Johna Perinbama oraz Paula Maleka (grał na perkusji na demówkach Annihilatora) i chociaż wkrótce udało się nagrać demo, kapela rozpadła się w roku 1990 na skutek - jak to się ładnie mówi - "odmiennego spojrzenia na muzykę" poszczególnych jej członków. Trzeba było aż 9 długich lat, aby Perinbam reaktywował kapelę i wraz z Robem Gravelle, George'm Nesrallahem oraz Stevem Mercerem wziął się do nagrywania nowej muzyki. Pierwszy pełnowymiarowy album zespołu ukazuje się w roku 2001 ("Up From The Ashes"), a teraz światło dzienne ma okazję ujrzeć nowe dzieło Rycerza, ubrane w świetną grafikę (twórcą Gyula Havanscak): płyta "Unconscience".
Rycerz ten - trzeba przyznać - swoim uzbrojeniem miota z wielką wprawą i zacięciem. Trzymając się generalnie kierunku pt. heavy metal, całkiem udanie zbacza w stronę a to power metalu, a to progmetalu, tworząc miks wprawdzie mało odkrywczy, ale z pewnością ciekawy. Na pierwszy plan wysuwają się znakomite wręcz partie gitar - obsługujący sześć strun Rob Gravelle chwilami zwala z nóg. Jego riffy brzmią bardzo ciężko, kojarzą się z Nevermore czy też Angel Dust, a chwilami uderzają nawet w thrashową nutę. A solówki to już wirtuozeria, że palce lizać! Po prostu posłuchajcie "Borderline" czy też "The Unseen Enemy" i przyznajcie mi rację! Niezwykle intrygująco brzmi także wokal pana Perinbama. Jest on wprawdzie nieco manieryczny i trzeba chwili, żeby się do niego przyzwyczaić, ale ma w sobie energię i siłę. No i nie bez znaczenia pozostaje fakt, że nie kończą mu się pomysły na ciekawe, nienachalne melodie, którymi płyta jest wręczy wyładowana. Dodatkowo Perinbam czasami dorzuca jeszcze swoje trzy grosze, stając za czarno-białymi (świetne partie w "Introspective", "The Unseen Enemy", czy subtelne melodie w "Waiting For Tommorow"). Co do sekcji, to trzyma ona poziom i dodaje muzyce mocy w sposób jak najbardziej odpowiedni i wystarczający (mocarne przejścia w "In The Fog I Walk").
W sumie świetny album, a już numery takie jak "Borderline", "In The Fog I Walk", kawałek tytułowy (świetnie uwypuklony kontrast między surowymi riffami oraz melodyjnymi wokalizami), połamany instrumental "Eleven" czy kończące album "Waiting For Tomorrow" to po prostu istne perełki. Trzymam kciuki - oby tak dalej!