- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Iron Maiden "Seventh Son of a Seventh Son"
Gdy po wydaniu "Powerslave" pojawiły się głosy, że Iron Maiden kopiują na kolejnych płytach samych siebie, Dziewica odpowiedziała tak, jak powinno się to robić - nie pustymi słowami, tylko czynami. Ich następna płyta "Somewhere In Time" była w swoim klimacie i stylistyce zupełnie inna od poprzedniczek. Ale, jak się potem okazało, to była dopiero rozgrzewka...
Oto bowiem w roku 1988, czyli dwa lata po "Somewhere..." zespół nagrał album genialny. Album, który przez większość fanów jest uznawany za najlepszą płytę w karierze Ironów. Czy ktoś się z tym zgadza, czy też nie, to trzeba przyznać, że pod wieloma względami ta płyta wyróżnia się na tle pozostałych. Po pierwsze jest to jedyny, przynajmniej do tej pory, nagrany przez Iron koncept album - wydawnictwo będące zarówno pod względem tekstowym, jak i muzycznym jedną całością. Dwa to naprawdę wielki sukces komercyjny, o czym świadczy pierwsze miejsce płyty w Anglii oraz bardzo wysokie miejsca singli, których z tego krążka "wyszło" zresztą aż cztery i każdy cieszył się niesłychaną popularnością: "Can I Play With Madness" dotarł do miejsca trzeciego (cały czas mowa o Anglii), "The Evil That Man Do" oraz "The Clairvoyant" - do piątego, a wydane w wersji koncertowej "Infinite Dreams" - do miejsca szóstego.
Jednak tak naprawdę tym, co wyróżnia "Seventh Son Of A Seventh Son" jest porażający klimat płyty. Oczywiście fragmentami są to klasyczni Ironi z galopującą w oszalałym tempie perkusją, przecinającymi się riffami gitar, miarowym, pulsującym basem Steve'a i znakomitym wokalem Dickinsona. Ale są tu też fragmenty mistyczne, wzniosłe, a czasem muzyka ociera się wręcz o progresywny metal. Powstała z tego mieszanka naprawdę wybuchowa, która potrafi porwać w powietrze i rzucić słuchaczem o ziemię. Mieszanka, w której ciągle można się doszukiwać nowych smaczków i która w kilku miejscach potrafi porządnie zaskoczyć zmianami w nastroju i rytmice. Nie mam żadnej wątpliwości, że jest to płyta najbardziej dojrzała i najbardziej wysmakowana muzycznie z całego dorobku Dziewicy.
A więc oto "Seventh Son Of A Seventh Son"!!!!!
"Moonchild" - zaskakujący początek, ze spokojną, klimatyczną gitarą i drżącym głos Bruce'a. Potem znów zaskoczenie - wchodzą syntezatory, wygrywające pulsującą melodię. A potem już bez zaskoczeń i bez kompromisów - typowy Maiden: coraz głośniej odzywające się gitary i galopująca perkusja, no i dynamiczny, a jednocześnie jakże złowieszczy wokal. Już gdy słuchałem tej piosenki pierwszy raz strasznie spodobał mi się refren: powalający energią, a jednocześnie bardzo melodyjny, z cudowną gitarą w podkładzie.
"Infinite Dreams" - dla odmiany po dynamicznej poprzedniczce ta piosenka zaczyna się sennym wręcz, choć jednocześnie fantastycznym, motywem gitarowym. Pierwsza część jest również bardzo spokojna: rytmiczny śpiew Bruce'a i fantastyczny basowo-gitarowy podkład. Generalnie to nagranie nabiera mocy z każdą niemal linijką, a prawdziwy metalowy ogień spala słuchaczy po przeciągłym wrzasku Bruce'a - genialna gra Steva, wspaniałe solówki Dave'a i Adriana oraz konkretnie obijający perkusję Nicko. Nagranie niesamowicie przepełnione pasją, mające znakomity tekst - o tym "what's beyond".
"Can I Play With Madness" i "The Evil That Man Do" - bardzo szybko wpadające w ucho nagrania i wielkie przeboje singlowe. Bardzo melodyjne, z chwytliwymi refrenami, znakomitymi solówkami i fantastycznie wyśpiewane. Co może się wydawać dziwne, naprawdę dobrze komponują się z innymi, bardziej progresywnymi, kawałkami. W sumie oba są znakomite - w "Can I..." bardzo mi się podoba wielka agresja, która bije z każdego taktu. "The Evil..." ma znakomity początkowy riff, jest niemal równie dynamiczne jak poprzednik i znakomicie bębni tu Nicko.
"Seventh Son Of A Seventh Son" - to chyba jedno z najbardziej pokręconych i progresywnych nagrań w karierze Iron Maiden. Bardzo złożone, z licznymi zmianami tempa i melodyki, bardzo, bardzo klimatyczne, pełne cudownych, zaskakujących momentów. Weźmy choćby znakomity początek, z towarzyszeniem chóru, wprowadzający w mroczny, diabelski klimat. Potem wchodzi przejęty głos Dickinsona, grzmiący bas oraz skłębione, kanciaste gitary. Po dwóch wspaniałych zwrotkach gitary grają niesamowity duet: melodyjny motyw z postrzępionym, surowym riffem. Potem zwolnienie, nerwowa perkusja i jeden z najbardziej niesamowitych fragmentów płyty: przy delikatnym akompaniamencie gitar Bruce cicho deklamuje "Today is born the seventh son, Born of woman the seventh son ...". No a potem jest zwalający z nóg fragment instrumentalny: bardzo pokręcony od strony technicznej i niesamowicie uduchowiony, wręcz hipnotyzujący pod względem klimatu. Szczególnie porażający efekt robi nieprawdopodobna współpraca gitar: najpierw odzywających się echem, a potem grający jedno wspaniałe solo za drugim.
"The Prophecy" - delikatny i spokojny wstęp gitarowy szybko zostaje zastąpiony przez splątany gitarowy riff. Rytmika jest nieco podobna do "Quest For Fire" - mówię tu o podobieństwie, nie należy tego rozumieć jako zarzutu kopiowania. Mamy tu bardzo wyrazisty bas, gitary jakby grają nieco w tle - choć w odpowiedniej chwili, podczas solówki, mają czas dla siebie - i miarową perkusję. Największą rolę gra tutaj Bruce, który śpiewa naprawdę niesamowicie - tekst nagrania w jego interpretacji niemalże mrozi krew w żyłach. Natomiast na końcu nagrania mamy kolejne zaskoczenie - porwany riff gitar zostaje zastąpiony fantastyczną hiszpańską gitarą.
"The Clairvoyant" - fantastyczny basowy wstęp, na który potem "wchodzą" gitary: postrzępiony riff rytmicznej i świetny motyw prowadzącej. Dynamiczne nagranie z bardzo kontrastowym układem - stosunkowo spokojne, melodyjne zwrotki wpadają na surowy, kanciasty refren. I znów wielki jest tu Bruce, który śpiewa fenomenalnie - z pasją i ogniem ("I feel the strength an inner fire, but I'm scarred I won't be able to control it anymore" - hehe, na szczęście akurat Bruce ma swój wewnętrzny ogień pod kontrolą :)). A pod koniec następuje znakomite przyspieszenie, i pełne nadziei "...and reborn again?".
"Only The Good Die Young" - znakomite zamknięcie płyty. Znów można napisać: fenomenalny bas, świetne gitary (szczególnie niesamowicie poszarpany motyw w okolicach drugiej minuty) i galopująca perkusja, plus (niespodzianka? :)) świetny wokal Bruce'a: na wpół śpiew, na wpół złowrogi szept. Znakomity jest też tekst, a szczególnie sam refren, wyrażający w kilku słowach, jakże smutną prawdę. No i na koniec powraca początkowy motyw płyty - gitara i natchniony głos Bruce'a: "Seven deadly sins, Seven ways to win...", który spina, niczym klamrą, całą płytę.
Na szczęście przesłanie ostatniego nagrania z płyty nie zawsze się sprawdza - czasem to, co dobre, nie ginie szybko, ale żyje wiecznie. Dowodem jest ta płyta - żadne wzniosłe epitety pod jej adresem nie będą wygórowane, bo ta płyta to po prostu ARCYDZIEŁO. Myślę, że to obowiązkowa pozycja nie tylko dla fanów Ironów, ale dla każdego, kto lubi dobry metal - jest tu wszystko o czym tylko można sobie zamarzyć: klimat, dynamika, wspaniałe "pokręcenie", połamana rytmika, a jednocześnie bardzo niebanalna melodyka.
"So until the next time, have a good sin...".
Po nim juz nic dobrego nie wyszlo, z wyjatkiem pojedynczych utworow.
Klasyk.
Ogólnie wszystko brzmi tu jak disco.
O ile na "Somewhere" syntezatory były serwowane z gustem to tu ostro przegieli.
Moim zdaniem lata 88-90 to najsłabszy okres w pierwszym etapie Bruce Dickinsona z IM.
Dla mnie najlepszy IM ever!
Ja co prawda swojemu chrześnikowi Cyrylowi jak miał 6 lat póściłem slayer RIB i SoH i tak zostało, że zna cała ich dyskografię i młóci już na perce niektóre ich fragmenty (szkoła muzyczna, w domu ma już zestaw).
Iron Maiden mu zgrałem - the Number of the Beast, fakt nie pomyśałęm o tym majstersztyku siódmy syn...siódmego syna
Myśle, z ejuż niebawem przyjdzie na to czas, dzięi za podpowiedź.
Bardzo dobra recenzja i słuszna najwyższa nota.
To jeden z bardzo ważnych i przełomowych albumów w historii heavy (faktycznie elementy progresywnego rockowo - metalowego grania).
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Malefice "Entities"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas
Dismember "The God That Never Was"
- autor: Mrozikos667
10/10