- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Iron Maiden "Dance of Death"
Ajajaj... co za radość!!! W ciągu dwóch miesięcy wydają swoje nowe płyty moje dwa ulubione zespoły: Dream Theater oraz Iron Maiden. Do premiery "Train Of Thought" jeszcze parę tygodni zostało, ale nowa płyta Maidenów już od kilkunastu dni nie opuszcza mojej wieży. Dziewica bowiem po raz kolejny stanęła na wysokości zadania i nagrała płytę znakomitą.
Przede wszystkim na pewno jest to album bardzo w stylu Ironów, w każdym kawałku jest ta niemożliwa do podrobienia "maidenowska iskra". Gdybym miał wskazać jeden album, do którego można ją porównać, to wskazałbym na "Fear Of The Dark", choć można tu się doszukać elementów kojarzących się zarówno z "Powerslave", "Virtual XI", jak i "Brave New World". Z drugiej strony patrząc na poprzedni, pierwszy po "zjednoczeniu", album, trzeba stwierdzić, że "Dance Of Death" z pewnością w mniejszym stopniu przesycony jest podniosłym, niemal mistycznym nastrojem, a więcej jest tu luzu i dynamiki.
Oczywiście klimatycznych kawałków również tu nie brakuje, bo nowy album Maiden jest bardzo zróżnicowany, można nawet powiedzieć - wielowymiarowy. Tempo i klimat poszczególnych nagrań co chwilę się zmienia i dzięki temu album wciąga błyskawicznie. Mamy tu kawałki dynamiczne, zagrane z wykopem, o stosunkowo prostej strukturze i wpadających w ucho melodiach, które znajdują się gdzieś na pograniczu stylistyki metalowej i hardrockowej ("Wildest Dreams", "Rainmaker"). Są też jednak i nagrania przesączone niesamowitą atmosferą, poplątane rytmicznie, z zaskakującymi partiami oraz aranżacjami ("Dance Of Death", "Paschendale", "No More Lies"). Co do aranżacji, to bodaj najbardziej rzuca się w uszy mnóstwo wstawek orkiestrowych, które jak na mój gust zostały tu poumieszczane z iście diabelską precyzją i pomysłowością. Ale i gitary zdają się jeszcze lepiej uzupełniać i współpracować, a pojedynki "w trójkącie" non-stop powalają na kolana. O grze Steve'a, Nicko i wokalnych popisach Bruce'a nie ma co pisać, bo już wszystko zostało dawno powiedziane :).
Tekstowo Maideni pozostają wierni swoim standardom: jest historia z pogranicza iluzji i rzeczywistości ("Dance Of Death"), nieco historii i wojen ("Paschendale", "Montsegur"), cynicznych przemyśleń o świecie ("Age Of Innocence", "Face In The Sand"), jest protest-song (przeciw klonowaniu - "New Frontier") i oczywiście słówko o wolności ("Wildest Dreams"). Wszystko to ciekawe i na niezmiennie wysokim poziomie.
Gdy płyta zaczyna wirować w odtwarzaczu jako pierwszy dociera do uszu singlowy "Wildest Dreams". Nie da się ukryć, że kawałek działa jak na nagranie otwierające album przystało - momentalnie daje kopniaka i nastraja bardzo pozytywnie. Pewnie będzie to stały punkt koncertów, a bardzo możliwe, że będzie je otwierał, tym bardziej, że (jak to było w przypadku "The Wicker Man") mamy tu linie melodyczne idealnie dopasowane do masowych zaśpiewów :). Bez wątpienia jednak szczytem oryginalności "Wildest Dreams" nie jest, podobnie jak i następny w kolejności "Rainmaker" ze swoim "ciętym" motywem gitarowym. To swego rodzaju "maidenowskie klasyki" - szybkie, napędzane niezwykle motoryczną grą sekcji, zbudowane na ogólnie przyjętym schemacie, przyjemne i choć w sumie można je nazwać standardowymi, to mają swój urok.
Kolejny numer - "No More Lies" - to już całkiem inna historia. Spokojnie, wolno rozwijający się początek nasuwa skojarzenia z "czasami Blaze'a". Tyle, że jest znacznie... hmm... lepiej :). No a na wokalu mamy Bruce'a. Refren umila pięknie grzmiąca sekcja, potem nagranie nabiera bardzo dużej dynamiki, a całość okraszona jest świetnymi klawiszowymi tłami. Znakomity numer, tak samo jak i "Montsegur" - surowe, zagrane zadziornie i z pasją, z bardzo ciekawymi liniami melodycznymi.
Potem nagranie tytułowe. Jedno słowo jakim można je określić? GENIALNE! Kojarzący się nieco z "Rime Of The Ancient Mariner" ponad ośmiominutowy kawałek trzeba zdecydowanie zaliczyć do największych osiągnięć Dziewicy w historii. Ciekawy tekst, niesamowity klimat, świetna aranżacja i wspaniałe solówki. Skoczny, a jednocześnie nieco przerażający motyw na smyczkach, momentalnie uruchamia wyobraźnię i niemal widać, jak bohater (tudzież podmiot liryczny - patrz: lekcje jęz. polskiego... :)) jest wciągany w taniec ze śmiercią, przed czym najpierw się broni, ale gdy następuje jego koniec - czuje pustkę.
"Gates Of Tomorrow" i "New Frontier" to kolejna zmiana klimatu. Znów jest dynamicznie i ogniście, a zarówno "Gates Of Tomorrow", ze swoim znakomitym i momentalnie zapadającym w pamięć refrenem (łomocząca perkusja i melodyjny wokal), jak i niezwykle chwytliwe "New Frontier", robią świetne wrażenie. No a potem kolejne genialne nagranie: "Paschendale". Rozbudowane, epickie, bardzo nastrojowe. Delikatne stuknięcia Nicko i mrożący krew w żyłach motyw gitarowy w ciągu pół sekundy skupia uwagę słuchacza. Potężne wejście sekcji i gitar rozwiewa w pył tą muzyczną sielankę, tak jak brutalnie wojna wdziera się w ludzkie życie. Wspaniała jest surowa, jakby kanciasta linia melodyczna i niesamowicie monumentalny refren. A do tego podkreślające podniosłość nagrania przepiękne wejścia orkiestry, doskonale współgrające ze zwykłym Ironowskim instrumentarium. Rewelacja!
Kolejne świetne numery to "Face In The Sand" z bardzo ciekawym, rozbudowanym wstępem oraz "Age Of Innocence" z ultramelodyjnym refrenem. A na koniec melancholijna ballada "Journeyman": mocno i pięknie dające się we znaki smyczki, śliczna akustyczna gitara, natchniony wokal Bruce'a oraz podniosły refren będący manifestacją wolności.
"Dance Of Death" to bez wątpienia świetna płyta. Nie jest to może wprawdzie "nowa jakość", a raczej synteza tego, co Ironi zrobili do tej pory, ale jest to synteza twórcza - nie odtwórcza. No i jest tu energia, jest dynamika, jest czad, jest rasowy heavy metal - wszystko to, za co Ironi są tak uwielbiani. Pozostaje tylko czekać na Mystic Festival... I na kolejne płyty... :)