- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Iron Maiden "Brave New World"
Na dwunasty studyjny album rockowej legendy, jaką bez wątpienia stał się zespół Iron Maiden, oczekiwano jak na żaden inny w ich karierze. Powodem podniecenia i napięcia towarzyszącego wydaniu "Brave New World" jest bez wątpienia fakt powrotu do składu Ironów dwóch "synów marnotrawnych": gitarzysty Adriana Smitha i - przede wszystkim - doskonałego wokalisty Bruce'a Dickinsona, który w międzyczasie z powodzeniem zrobił karierę solową (m.in. kapitalny album "The Chemical Wedding" (Air Raid 1998)).
Iron Maiden nie należy do zespołów, które z płyty na płytę zmieniałyby radykalnie swój wizerunek. Wypracował już dawno własny styl, głęboko zakorzeniony w tradycji Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu i wszelkie zmiany są tu raczej niepotrzebne, a nawet niewskazane.
Płyty Iron Maiden dzielą się - upraszczając nieco sprawę - na bardziej proste, przebojowe (np. "No Prayer For The Dying") i trochę bardziej skomplikowane, progresywne (np. "The X Factor"). Nowy album łączy obie te cechy ze zdecydowanym przechyłem w stronę progresywności. Znajdziemy tu tylko trzy utwory trwające poniżej sześciu minut!
Pierwszy z nich "The Wicker Man", który wprowadził Iron Maiden na listy przebojów, co ostatnio przytrafiło im się w latach osiemdziesiątych, to kwintesencja muzyki grupy. Szybka, dynamiczna zwrotka, "galopujący" rytm, przebojowy refren z charakterystycznym śpiewem Dickinsona w wysokich rejestrach - po prostu hit... Na podobnej zasadzie zbudowane są "The Mercenary" i "The Fallen Angel". Przy odpowiedniej promocji spore szanse na zostanie przebojem ma zwłaszcza ten drugi kawałek.
Ale prawdziwa jazda to utwory dłuższe, wielowymiarowe, zbudowane na zasadzie kontrastu pomiędzy fragmentami spokojnymi, balladowymi i ciężkimi, ze wspaniałym, mocnym i czystym głosem Bruce'a Dickinsona (utwór tytułowy!), którego album ten stawia w rzędzie najwybitniejszych rockowych "krzykaczy". Weźmy chociażby taki "Dream Of Mirrors" - ponad 9 minut muzyki i ani sekundy nudy! Ileż tu zmian tempa, zabaw z dynamiką, ileż pięknych, natchnionych fragmentów... Czuje się siłę, moc i magię, a to w tej muzyce najważniejsze! Albo o kilka sekund krótszy "The Nomad" - jeden z najwspanialszych, jeśli nie najwspanialszy utwór stworzony przez Żelazną Dziewicę, po prostu genialny, nieziemsko piękny (oj, brakuje epitetów...), z tym cudownym zwolnieniem w środku, po którym oczarowuje nas część instrumentalna, a z niej wyłania się po kilku minutach główny motyw. Niesamowite po prostu...
Każdy z 10 utworów na "Brave New World" to małe arcydzieło. Dodatkowy atut to sterylne wręcz brzmienie i znakomita produkcja - zawsze doskonale słyszalny, charakterystyczny bas Steve'a Harrisa, no i aż trzy(!), znakomicie się uzupełniające gitary, mnóstwo świetnych solówek... Na specjalną pochwałę zasługuje najbardziej chyba niedoceniany członek Maiden - perkusista Nicko McBrain, który wykonał naprawdę znakomitą robotę.
W związku z ukazaniem się tej płyty możnaby zaproponować temat maturalny na przyszły rok: "Uzasadnij twierdzenie, że rock nie umarł w oparciu o twój kontakt z płytą Iron Maiden 'Brave New World'"...
Co ja Wam będę owijał w bawełnę, to doskonała płyta, biegnijcie i kupujcie. Na moją odpowiedzialność.