- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Infernal War "Terrorfront"
Robiąc dobrą minę do złej gry, przez cała swą wędrówkę przez świat ekstremalnych dźwięków miałem czelność wszem i wobec twierdzić, że mój gust i polski black metal nie idą ze sobą w parze, ale przecież skrytym marzeniem każdego rodzimego metalowca jest wcielenie do grona prawdziwych wyznawców czarnej sztuki. O zgrozo, lata mijały, kolejne kulty pozostawały mi obojętne, a jeśli pojawiał się cień szansy - podobający mi się zespół obwoływany był zdrajcą jedynie słusznych ideałów. Marzenia jednak czasem się ziszczają, a dzięki częstochowskiemu (sic!) Infernal War mogę wreszcie, mając na karku trzeci już krzyżyk, zacząć robić złą minę do dobrej gry.
"Terrorfront", debiutancki album czterech przepełnionych nienawiścią do wszystkiego co święte skurwysynów ze Świętego Miasta, nie zapisze się pewnie na stałe w historii black metalu. Nie znajdziecie tu choćby cienia oryginalności, nowatorstwa, przełomowości (za co Diabłu niech będą dzięki), najmniejszej chęci udowodnienia komukolwiek czegokolwiek, górnolotnej myśli przewodniej. I wszystko to słyszeliśmy po stokroć. Jeśliby jednak szukać krążków o podobnym natężeniu pogardy i agresji, wypluwających z siebie tak wiele wściekłości i brudu, to "Terrorfront" pozostawia wiele bardziej uznanych płyt daleko w tyle. Czyniąc we łbie słuchacza podobne spustoszenie co Katrina w Nowym Orleanie i atakując za każdym razem z podobną niszczycielską mocą, dysząc wręcz organiczną nienawiścią do ludzkich słabości, domaga się ten krążek doczesnego miejsca na półce z płytami, tuż obok najlepszych dokonań Marduk, Impaled Nazarene, Angelcorpse, Disiplin, Antaeus, Watain czy genialnego "Devilry" Funeral Mist. W tej piekielnej wojnie nikt jeńców nie bierze, a front terroru pozostawia za sobą jedynie zgliszcza i smród spalonych ciał. Barbaria kompletna. A że zagrana i nagrana w sposób, który doprawdy nie pozostawia wiele do życzenia, to nie pozostaje nic innego jak w piekielnym amoku wciskać przycisk "play" sześćset sześćdziesiąt i sześć razy. Prawdziwy blackmetalowiec tak właśnie robi, inaczej być nie może. Świetna płyta.