- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Incantation "Dirges Of Elysium"
Lato za nami, można więc pokusić się o pewne podsumowania. Wraz z wiekiem spektrum i inne rzeczy mi się kurczą, więc nie zamierzam się rozpisywać. Dla mnie sezon wyjątkowo udany, gdyż na przestrzeni maja i czerwca AS 2014 dostałem wszystko, co w death metalu kocham najbardziej. Najpierw hitowe pendolino napędzane silnikiem "Tibi Et Igni" made in Peter Wiwczarek commando, a ze dwa tygodnie później, leżący na przeciwległym brzegu Styksu, walcowaty obuch w postaci "Dirges Of Elysium" Incantation. Każda z pozycji jest na swój sposób genialna, a słuchane do kupy stanowią doskonały obraz potęgi klasycznego deathu, który - używając cytatu z filmu "Snatch" Guya Ritchiego - winien być jak Borys Klinga: "ostry jak sierp i twardy jak młot". Sierpy, brzytwy i kosy gdzieś w okresie nabożeństw majowych opylił wiernym w plecy Vejda, o czym już na rockmetal.pl się rozpisywałem, tymczasem 10 czerwca nastąpił czas na dobicie młotem, personifikowanym ponurymi postaciami członków Incantation pod dowództwem przyprószonego siwizną Johna McEntee'go. Naród (rzecz jasna słusznie) zaaferowany katiuszami odpalanymi z okolic Olsztyna, raczył nie zauważyć premiery "Dirges Of Elysium", a szkoda, bo być może nieutuleni w żalu po klinicznych produkcjach "Hertz Studio" odbiliby sobie nieco konsumpcją truchła rodem z Pensylwanii.
Jeszcze jedna sprawa łączy oba wydawnictwa. Abstrahując od różnic w popularności, zarówno Vader jak i Incantation od 2012 r. znajdują się w tzw. "gazie", co oczekiwanie na ich nowe płyty czyniło dla mnie równie nieznośnym i uciążliwym. Ci pierwsi zmietli "Welcome To The Morbid Reich", każąc prosić o jeszcze, piewcy "-tion" metalu z kolei zaserwowali najlepszy chyba od czasu "Onward To Golgotha" - "Vanguish In Vengeance". Obaw muzycznych co do nadchodzących w tym roku wydawnictw nie miałem więc żadnych i jak się okazuje słusznie. O ile nie przebijają swoich poprzedników, to jednak na półce z napisem "W razie zagrożenia zbawieniem zbić szybkę" spokojnie można je postawić. Tylko co dzisiaj kogo obchodzi termin "klasyka"? Kto prócz siwiejących, względnie zakopanych problemami dnia codziennego i zużytymi pampersami metalowców ma jeszcze wzgląd na takie wykopaliska, jak Incantation? Do tych słuchaczy wrócę na końcu tego tekstu. Tymczasem przejdźmy do zawartości "Dirges Of Elysium".
W porównaniu do poprzedniej płyty jest zdecydowanie "volniej" i "masyvniej" oraz "kvltovo", jak zwykł pisać pewien Pomorzanin. Kto zna Incantation choćby z trzech piosenek, wie że choć zapewne potrafią, to jednak unikają krzewienia pracy techniki w metalu. Polerowane produkcje i wycinanie trójkątów na gryfach gitar zwyczajnie im zwisa, bo wolą przypierdolić nadgniłą atmosferą i ciężarem spleśniałego słonia. Nawet jak Kyle Severn pedałuje za garami ile wlezie, to wiosła rozlewają się po łapach jak rozpuszczony lepik, także dla mnie bez różnicy. W tym momencie już dobrze wiecie, że rzecz otwiera (jakże by inaczej) mocno doomowe intro tytułowe. Powolne gitarowe grzebanie w zwłokach, fajne apokaliptyczne tremolka wlatują w bezlitosny "Debauchery" - powalający ciężarem, szybki nawet jak na standardy Incantation kawałek, urywający łeb rozwrzeszczaną solówką, której Slayer na najlepszych krążkach by się nie powstydził.
Mielenie zasyfionymi, przytępionymi ostrzami kontynuuje "Bastion Of A Plaged Soul", który po momentach tajfunowych zrywów przechodzi w przytłaczające czołganie po piekielnych komnatach, wypełnionych zadymioną przestrzenią, której np. dotkliwie brak na ostatnich produkcjach kolegów z Immolation. Te dwa kawałki to jednak tylko szybki dojazd do stacji docelowej Pandemonium, gdzie rozpoczyna się prawdziwe cierpienie i powolne mieszanie duszyczek w jeziorach ognia i siary. "Carrion Prophecy", "From A Glaciate Womb", "Portal Consecration" czy "Charnel Grounds" mają w sobie tyle deathu, co brutalnego, posępnego, ślamazarnego, przytłaczającego gniciem doom metalu. W tym momencie wielbiciele błyskotliwych zapierdalań pewnie już nie dadzą rady, ale jak dla mnie to te właśnie są esencją tej płyty i tym, co wyróżnia Incantation z reszty śmierćmetalowego stada. Tak też trzeba potrafić grać. W tych wolniejszych momentach ekipa Mc Entee'go jak zwykle nie przynudza, lecz bardzo zręcznie buduje atmosferę mroku, przeszywającą słuchacza do szpiku kości. Posępny, nieświęty ciężar miażdży tkanki miękkie, kruszy obiekty i zadaje poważne obrażenia wewnętrzne, ostatecznie totalnie demoralizując i odnosząc poważne sukcesy w desakralizacji dnia powszedniego. Nie powiem, na poziomie siedemnastominutowego(!) walcowatego finału "Elysium (Eternity Is Night)" sam zwymiotowałem sumienie wraz z duszą i do tej pory nie za bardzo wiem, gdzie się podziały. Hej cip, cip, taś, taś, gdzie jesteście?
Osobna kwestia to wokal Johna McEnteego i udział pozostałych muzyków. Podoba mi się, że koncepcja grania Incantation wyklucza wybijanie się którejkolwiek ze składowych. Death w ich wydaniu to jakby wylew magmy, pochód diabelskiej mgły. Wszystko stoi w jednym szeregu bezlitośnie krocząc po polu bitwy. Nie ma rzeczy typu wokal za bardzo z przodu czy wystrzelona niczym kula w płot solóweczka. Do takiego grania pasuje najlepiej bulgot gardła pana Janka o barwie prawie idealnie spasowanej z brzmieniem gitar. Tu stawiamy na monolit, niewzruszony popisami napór i zabijamy może nie za szybko, aczkolwiek systematycznie i bezlitośnie.
Ostatnio coś słabo u mnie, jeśli chodzi o przebywanie wśród młodzieży, ale jak wpadam na youtube, to podejrzewam, że wśród tzw. dzisiejszych odbiorców takie oldschoolowe granie szału nie zrobi. Ani nie poszpanujesz tym w szkole, a okładka jakaś taka nie za bardzo wyjściowa, żeby od razu zakładać jej koszulkowe odwzorowanie. By pojąć do końca zawartość "Dirges Of Elysium", niezbędna wydaje się znajomość takich wymiocin, jak choćby "Upon The Throne Of Apcalypse" czy "Mortal Throne Of Nazarene". Kto dorastał wtedy, a obecnie nie udaje, że jest superinteligentny, trendy i słucha tylko "postów", bo przeszłości nigdy nie było - łyknie tę płytę bez popitki i stwierdzi podobnie do mnie: "Qrva, przy tym to Immolation jest komercyjne, jak Trivium przy Slayer" i poczuje się kultowiej niż dzisiejsi najkultowsi. Zgodnie z obietnicą wracam więc do tych sponiewieranych życiem fanów, którzy Incantation wielbili, ale gdzieś tam w drodze między kołyską i błaganiem o urlop w robocie o nich zapomnieli. Cóż, musicie mieć ten materiał, on obudzi w Was starych królów, spełni zapomniane sny o potędze, pierdolnie wami o glebę. Wprawdzie wszyscy pominą go w rocznych podsumowaniach, pałując się do obłędu post, neo, plastyś fantastyś metalem, ale w waszych ustach znów zabrzmi: "i chuj!". Reszta niech lepiej sobie odpuści i dalej karmi się błyskotliwymi produkcjami z list przebojów do końca życia okłamując się, że to death, doom, black czy thrash metal. Amen.
jak do tego podejść.