- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: In Flames "The Tokyo Showdown: Live In Japan 2000"
Po pięciu longplayach panowie z In Flames postanowili uraczyć słuchaczy krążkiem koncertowym. "The Tokyo Showdown: Live In Japan 2000" to zapis z japońskiego epizodu (listopad 2000) Clayman World Tour. Światowa trasa, mająca na celu promocję Glinianego człowieka, swoim zasięgiem objęła kilkanaście krajów (dlaczego nie Polskę?!) na trzech kontynentach. Zespół dał ponad sto koncertów.
Miejsce wybrane do zarejestrowania materiału również nie zostało wybrane przypadkowo. To w Japonii swoje koncertówki nagrywały takie sławy jak Deep Purple, Judas Priest, Scorpions, czy nasz rodzimy Vader. In Flames postanowiło dołączyć do tego elitarnego grona. Od razu nasuwa się pytanie - z jakim skutkiem?
Kraj kwitnącej wiśni nie od dziś słynie z szalonej publiczności, która zmusza artystów do prezentacji całego potencjału muzycznego. Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem słuchając tej płyty, to mizerny kontakt Friedena z rzeszą fanów. Po takiej kapeli jak In Flames spodziewałem się wykrzesania z Japończyków prawdziwego ognia, a tu bardzo mizernie. Drugie moje spostrzeżenie tyczy się doboru utworów. Na "Tokyo Showdown" brak nagrań z wczesnej twórczości Szwedów. "Behind space" z debiutanckiego albumu "Lunar..." i "Moonshield" z nieśmiertelnego "Jester..." to zdecydowanie za mało. Całe szczęście płyty "Whoracle" (m.in. "Jotun", "Food for the gods", "Gyroscope", "Episode 666") i "Colony" (m.in. "Embody the invisible", "Score", "Ordinary story") reprezentowane są przez bardzo dobre utwory. Zbyt dużo na tej koncertowej kompilacji nagrań z płyty "Clayman" (według mnie zresztą bardzo słabej) - chociażby "Swim", "Bullet ride". Cóż, skoro trasa miała promować to wydawnictwo, trudno wymagać samych perełek.
Jeśli jest się maniakiem In Flames, to kaseta ta na pewno znajdzie się w domowej płytotece. Dla innych może ona stanowić dobry koncertowy "best of" do zapoznania się z nieprzeciętną twórczością Szwedów (ale zaznaczam, iż od płyty "Whoracle" w górę).