- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Immemorial "Rebirth"
To jeden z tych powrotów, których się nie spodziewałem, ale z racji sentymentu do polskiej sceny ekstremalnometalowej z przełomu wieków odebrałem ciepło. Najpierw nad horyzontem, po ponad dekadzie ciszy, znów zaczął się rozlegać głos Marty Meger. Po pewnym czasie dołączyła do niego gitara Pawła Tadrowskiego, co oznaczało reaktywację zespołu Immemorial, która ku uciesze takich słuchaczy jak ja przyniosła owoc w postaci albumu. Tytuł "Rebirth" świetnie pasuje do sytuacji.
Z dawnych członków grupy do składu powrócił jeszcze Brovar. O basiście też w ostatnich latach nie było głośno, ale przynajmniej nie miało się wątpliwości co do tego, że nadal siedzi w metalowym biznesie. Poza nim szeregi Immemorial uzupełnili młodsi koledzy: gitarzysta Szymon Michałowski, który wspomógł Pawła Tadrowskiego w komponowaniu muzyki na "Rebirth", i perkusista Marcin Kotarbiński. Bębniarza krótko przed wydaniem albumu zastąpił Maciej Kołodziej, ale zmiana ta, przeprowadzona już po sesji nagraniowej, nie znalazła odzwierciedlenia w zawartości pudełka z płytą. Informację, że teksty utworów napisała Marta Meger, można rozumieć na dwa sposoby, bowiem nie tylko jest ich autorką, ale też większość literek w książeczce to odręczne dzieło wokalistki. Uwagę warto zwrócić również na listę gości. Oprócz dwóch skrzypków - Ignacego Stefanowicza i Rafała Szydłowskiego - znalazł się na niej Jarosław Misterkiewicz z Traumy. Gitarzysta nagrał solówkę do utworu "We Are Insects".
O zawartości muzycznej trzeciego albumu Immemorial w skrócie można by napisać: bez niespodzianek. To wciąż mieszanka death i black metalu, z przewagą tego pierwszego, dość melodyjna i nowocześnie brzmiąca, momentami prawie progresywna. Jak i poprzednie dzieła zespołu, zaczyna się intrem, ale rozmaitych wstępów i przerywników jest tu więcej, w postaci odgłosów marszu, trzasków, bzyczenia owadów oraz instrumentalnego "Kin.KA (Soulkeeper)". Miejsca na takie wstawki nie brakowało - "Rebirth" trwa godzinę bez trzech minut, więc jest najdłuższym z dotychczasowych albumów grupy. W ramach porównania z wcześniejszymi nagraniami Immemorial najlepiej jest jednak wspomnieć o "Betrothal with the Death". Utwór znany z dema "Ius Primae Noctis" z końca lat 90. trafił na "Rebirth" w nowej wersji: bez klawiszy, mniej klimatycznej, za to brutalniejszej. Czy to lepsza aranżacja, osobiście nie jestem przekonany, ale zostawiam to indywidualnym gustom. Odnośnie wspomnianej zmiany w instrumentarium warto dodać, że występujące w "Kin.KA (Soulkeeper)" i "Rebirth" skrzypce można odebrać jako zamiennik właśnie klawiszy.
Zapewne mniej rozbieżności w opiniach niż przeróbka "Betrothal with the Death" wzbudzi wokal. Na poprzednim albumie zespołu, "After Deny", za mikrofonem stała Karla. Wątpię, by kogokolwiek zmartwił powrót Marty Meger. Podejrzewam, że część słuchaczy ta zmiana w składzie nawet ucieszyła. Pamiętana też m.in. z Enter Chaos gardłowa już w pierwszym utworze, "Devoured by Emptiness", stara się pokazać wszechstronność, której dowodem ma być czysty wokal w refrenie. Nie jest to jednak trend - jeśli nie liczyć pojedynczych melodeklamowanych wersów w tym i w dalszych kawałkach. Na albumie dominuje growling, ale nawet w jego ramach Marta Meger unika monotonii i np. w "Alone in the Room" schodzi z nim stosunkowo nisko. Niestety można mieć drobną uwagę: wokal na "Rebirth" zdaje się być trochę za mocno wtopiony w warstwę instrumentalną.
Kompozycyjnie Immemorial pokazał się z dobrej strony. Na album trafiły kawałki ostre, takie jak "We Are Insects" i "Headless Rider", ale też wyróżniające się zmianami tempa, np. "Alone in the Room", "Dead Inside" i "Stay Away". Szczególnie pozytywne wrażenie robi ten ostatni, w którym zespół sprawnie manipuluje klimatem, przechodząc w tę i z powrotem między spokojem i łagodnością a wściekłymi atakami i motoryczną naparzanką. Chwała grupie za to, że potrafi się zabawić atmosferą, a także za to, że nie zadowala się oczywistymi zagrywkami i chętnie urozmaica rytm, nawet w ramach pojedynczych riffów. Szkoda tylko, że nie wzbija się częściej tak wysoko, jak w 10-minutowym utworze tytułowym. Końcowy "Rebirth" jest najbardziej nastrojowy w całym zestawie - co nie oznacza, że grupa zrezygnowała w nim z ciężaru - a wejścia refrenu to najpodnioślejsze i chyba najłatwiej zapadające w pamięć momenty albumu, po prostu epickie.
Podsumowanie będzie krótkie i życzeniowe. Immemorial wrócił w stylu, jakiego można się było po nim spodziewać, i na zadowalającym poziomie. Teraz dawać to na scenę do weryfikacji, do reszty się zgrać i zaskoczyć mocnym albumem numer cztery. Wieloletnie przerwy nie są mile widziane.