- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Iced Earth "Overture Of The Wicked"
W roku 1998 Iced Earth wydali swoją piątą płytę, zatytułowaną "Something Wicked This Way Comes". Ostatnie trzy numery na niej zawarte stanowiły trylogię "Something Wicked", będącą - odwołując się do języka filmu - trailerem dwuczęściowej opowieści osadzonej w klimatach science-fiction. Rozwinięcia tej historii nie doczekaliśmy się przez następne 9 lat, tak jakby Jon Schaffer, mózg zespołu, chciał dopieścić pomysły zarówno muzyczne, jak i tekstowe. No i wreszcie stało się - w momencie jak piszę te słowa nowy album "Framing Armageddon (Something Wicked part 1)" jest już dostępny w sprzedaży (choć niestety jeszcze nie było mi dane go słyszeć), natomiast na styczeń 2008 zapowiadana jest część druga, zatytułowana roboczo "Revelation Abomination". Ale jeszcze wcześniej, przed ukazaniem się "Framing Armageddon" pojawiło się wydawnictwo, które miało przypomnieć wspomnianą historię i jednocześnie podgrzać temperaturę przed ukazaniem się długograja. I tak zespół rzucił fanom na pożarcie 4-utworowy singiel, na którym znalazł się jeden kawałek z nowej płyty oraz trzy numery składające się na trylogię "Something Wicked" nagrane całkiem od nowa. Wracamy więc wyobraźnią do mrocznej opowieści o rasie Setian, zesłanych na Ziemię przez Wielkiego Architekta. O przybyciu na tą właśnie Ziemię najgroźniejszej i najagresywniejszej we wszechświecie rasie ludzi, którzy Setian eksterminują. A raczej prawie eksterminują, gdyż niewielkiej grupie udaje się przetrwać masakrę. Przez tysiące lat realizują oni swój plan pozbycia się ludzi i czekają na Wybrańca, który ich poprowadzi... Na marginesie - ciekawe odwrócenie ról, nieprawdaż? To nie my, ludzie, zostajemy zaatakowani i czekamy na tego Jedynego, tylko odwrotnie... Ale wracając do samego singla - brzmienie nagranych na nowo utworów mocno różni się od originalnych wersji, szczególnie w warstwie wokalnej. Wiadomo, że maniera Tima Owensa jest kompletnie odmienna od tego, co robił Barlow i nie każdemu nowa interpretacja może się spodobać. Dla mnie, jako mającemu szacunek dla obu (choć dla "Rippera" właściwie tylko za "The Glorious Burden", a szczególnie trylogię "Gettysburg (1863)"; ani występy w Judas Priest, ani solowy projekt Beyond Fear nie zrobiły na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia) - i jedno i drugie wykonanie ma swój urok. Owens śpiewa mocniej, ostrzej, częściej wchodzi w wysokie, wibrujące rejestry. W jego głosie jest dużo wściekłości i agresji. Podobnie można napisać o muzyce w całości - nowe wykonanie jest z pewnością cięższe, mocniejsze, szybciej zagrane i ma bardziej dynamiczne brzmienie. Uwypukliło to wszystkie rytmiczne oraz melodyjne przejścia, których jest tu naprawdę mnóstwo i które dowodzą wielkiej klasy zespołu. Nie udało się jednak przy tym zachować charakterystycznego klimatu oryginału, zrezygnowano też z kilku smaczków, które - przynajmniej dla mnie - były bardzo istotne (wykasowano na przykład mistrzowskie klawiszowe otwarcie w "The Coming Curse"). W sumie ciężko wskazać która wersja jest ciekawsza, bo jakby nie patrzeć obie mają w sobie coś. Po dłuższym namyśle stwierdzam jednak, że osobiście bardziej podoba mi się oryginalne "Something Wicked", ale na pewno nowe wykonanie również znajdzie wielu zwolenników, bo po prostu jest na wysokim poziomie.
Niestety jest też i niedobra wiadomość - wybrany do promocji nowego albumu utwór "Ten Thousand Strong" wypada na tle trylogii dość słabo. Nie można mu odmówić typowej dla Iced Earth energii i melodyki, ale całość jest prosta i przewidywalna, pozbawiona napięcia i emocji. Szczególnie zwrotki to trochę taka "łupanka", która wpada jednym uchem i wypada drugim. Trzeba mieć nadzieję, że "Framing..." w całości będzie brzmiał lepiej, a kto wie - może i "Ten Thousand Strong" zrobi lepsze wrażenie jako element układanki, a nie numer wyrwany z kontekstu.
Ale o tym może będzie okazja napisać, gdy zapoznam się z nowym albumem. Co do singla natomiast, to myślę, że dla fanów zespołu będzie to ciekawe uzupełnienie kolekcji. Pozostali natomiast muszą podjąć decyzję sami, mając na uwadze, że wydawnictwo jest interesujące, ale niespecjalnie odkrywcze, jeśli chodzi o "Something Wicked" i przeciętne - jeśli mowa o "Ten Thousand Strong".
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu