- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Hunter "Hellwood"
Zaciekłym fanem zespołu Hunter nie byłem, nie jestem i zapewne nie będę. Postawmy sprawę jasno - to, że ta kapela istnieje traktować można w kategorii cudów objawionych. Patrząc na sprawę z nieco szerszej perspektywy, sytuacja przypomina wątki wyrwane z historii Metalliki, kiedy poranionego petardami Hetfielda na gitarze zastępował technik John Marshall, znany wszystkim z niezgorszego przecież Metal Church. Zespół super, Johny też mistrz, ale Metalowy Kościół, jakby go nie bronić, wpadł w wir czasoprzestrzenny, który odstawił go daleko za ścigającym ekipę The Four Horsemen peletonem w składzie Testament - Exodus - Anthrax. Per analogia u nas - Hunter namaszczeni swego czasu na rywala Acid Drinkers i polskie Megadeth. Paweł Grzegorczyk dorabiający zastępując wymieniającego serducho Licę vel Litzę na jednej z tras Acids. Przeskok w nadświetlną pod postacią "Requiem" i cisza... Nie wiem na pewno, ale na własny użytek wnioskuję, że wtopili lądując między kowadłem rockowych produkcji z "Izabelin Studio", a miażdżącym młotem, obecnie już weteranów Titiego i Petera, zgarniających podówczas całą pulę.
Po 2002 r. znajduję "Requiem" w sklepiku jako reedycję z nalepką Mystic i stało się jasne, że Hunter wraca, ale jakże inny. Niech tłumaczą się sami, czy ten cały termin "soul metal" to efekt chłodnej kalkulacji, czy znalezienia w końcu pomysłu na samych siebie. No, ale udało się, zespół odżył i istnieje nadal. Co więcej, po koncertach, jakie zaliczyłem, zdaje się w czasie trasy "Medeis", zauważyłem, że masa "Kinder Bueno" za nimi poleciała, a to już swoisty fenomen, biorąc pod uwagę rozbrykane na maksa gusta młodzieży. Mi z kolei to nowe oblicze nie imponowało. Drażniła i drażni mnie do dzisiaj ta całą politoperetka, za pomocą której ekipa ze Szczytna przedłuża stan wojenny w Polsce o kolejne 30 lat. Wszyscy przecież wiemy, że włodarze (świeccy i nieświeccy) tną z ludem w chuja ile wlezie, życie ludzkie gówno znaczy, a wojna jest be. Zaiste cel zacny, ale dla mnie nieco przerysowany, jak w przypadku Sepultury i Rage Against The Machine, którym zabawa w Che na zdrowie przecież koniec końców nie wyszła, a resztki wiarygodności (u hardcore'owych fanów ma się rozumieć) potracili albo przez przenosiny do Stanów, albo przez szeroki strumień kasy, płynący z wytwórni płytowych. Takie to już niewdzięczne życie wojującego muzyka. To przecież szoł biznes, raz głowa, raz dupa w tym oknie i o bestsell i popularność wszystko się tak naprawdę niezależnie od liryków rozbija.
Niczego innego po "Hellwood" się nie spodziewałem. Paradoksalnie do sięgnięcia ten album skłoniły mnie niepochlebne komentarze krążące po sieci. Na przekór kupuję, odpalam i dochodzę do wniosku, że to chyba jedno z najlepszych - o ile nie najlepsze - wydawnictwo Hunter. Newslettery Mystic i reklamy w prasie ukazujące grupę jako bohaterów dziadowskiej sesji fotograficznej gdzieś z 1921 roku i informacje, że to koncept album nie napawały mnie optymizmem, bo już pewien byłem przegięć na linii treść-forma. No i jakież zaskoczenie, parosekundowe zegarowe kuranty w "Nadchodzi..." wprowadzają retro klimat, ale to pozory, bo ruszający zaraz za nimi "Strasznik", czy jeszcze bardziej "$mierci $miech", to już prawie klasyczne metalowe grzanie, urozmaicone zmianami tempa, zagrywek czy skrzypcami Jelonka, które ku mojemu zaskoczeniu doskonale budują tło tej muzyki, nadając jej niemal filmowy charakter. "Labirynt Fauna" z kolei to odpowiedź na wołanie tęskniących za "Kiedy Umieram" - mocny riff poprzedzony lirycznym wstępem rozbraja natchnioną atmosferą, zaś motoryczny, slayerowy "Duch Epoki", napędzony biciem Daraya, nie pozwala zapomnieć, że ten zespół to kiedyś znany był z grania thrash metalu. Osobną sprawą są te głębokie emocjonalnie wokale Draka - po prostu mistrzostwo świata. Od pięknych wokaliz po rozpaczliwe rozdarcia, jak te w "Dura Lex Sed Lex" - mniejsza o to, ważniejsze, że brzmią 100% wiarygodnie i jak się słyszy - "gdy już zabraknie ci sił - będziesz leżał i gnił" - to... ma się ochotę położyć i zgnić właśnie. Być może nie ma tu hitu na miarę ukochanego przez wszystkie niewiasty "Między Niebem i Piekłem", bo ballada "Cztery Wieki Później...", mimo kołysankowej formy, raczej podobnym szlagierem się nie stanie, ale cóż z tego, skoro miast tego całość płyty broni się doskonale bez takich indywidualnych numerowych wyskoków.
W garowaniu sprowadził się także Darek Brzozowski. Szczerze wątpiłem w ten transfer, bo i muzyka poważniejsza niż to, co robi w Black River, że o vesaniowo - vaderowych ścigaczach nie wspomnę. Na "Hellwood" udowadnia zaś, jak potrafi być wszechstronny i że potrafi odnaleźć się w takiej spokojniejszej względnie stylistyce - duże brawa.
"Hellwood" to także koncept album. Nie oceniam, czy poradzili sobie, jak załóżmy mistrz Diamond, ale teksty rzeczywiście chwytają za wory i podobnie jak w nowym Turbo nie powodują sraczki. Mniej wrażliwi, a wiem, że takich wśród czytelników nie brakuje, skrzywią się słysząc wersy o "zajebaniu nami" czy jakichś innych "skurwysynach" - ale i te "kurwiki" są tutaj na miejscu i bez nich najzwyczajniej ta płyta nie byłaby kompletna.
Osobną sprawą jest staranna oprawa graficzna wydawnictwa, na którą nie sposób nie zwrócić uwagi. Jest tytułowe diabelskie drzewo i inne gadżety, o których w obliczu skandali związanych z "Hunterfest" lepiej nie wspominać. Ale po co ładować pięć dych bonusa do zakupionej płyty w ramach wejściówki na koncert, do tak dobrego materiału? Czyżby sami muzycy nie wierzyli w jego potencjał? I jeszcze jedno: czy tytułowe drzewko ma coś wspólnego z Panem Samochodzikiem Zbigniewa Nienackiego - Teufelsbaum pojawia się zdaje się w "Zagadkach Fromborka", a przecież nie o poszukiwaniu skarbów zrabowanych przez hitlerowców jest ta płyta, no chyba, że to jakaś parafraza treści książki Kosińskiego, a może o muzułmańskie Zakkum tu chodzi?
Ukłony w stronę Draka i kolegów. Świetna muzyka, może nikogo nie zmiażdży, może bardzo introspektywna, może wymagająca słuchania w samotności, ale jak najbardziej udana i godna polecenia. Jak na Hunter całe 9 punktów.
Brzmienie bardzo ok.
NieBuja MyNieBaja MyNaboja MINAbojaMI!!!!"
Prosze posłuchajcie czytając tekst :)
Miażdży! (moim skromnym zdaniem) :)
Materiały dotyczące zespołu
- Hunter
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
CETI "Lamiastrata"
- autor: Midian
Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Amorphis "Skyforger"
- autor: Megakruk