- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: How to Destroy Angels "How to Destroy Angels"
Miłośnikom awangardowego industrialu nazwa "How to Destroy Angels" kojarzy się z pewnością z kultowym duetem Coil, tworzonym przez Petera Christophersona i nieżyjącego już Johna Balance'a. To właśnie taki tytuł nosiła debiutancka EPka projektu, wydana w 1984 roku. Teraz nazwę tę zapożyczył (za zgodą Christophersona) Trent Reznor: lider Nine Inch Nails, mroczny król rocka industrialnego. Czy fani eksperymentalnych, bezkompromisowych brzmień w stylu Coil mają czego szukać w tym projekcie? Absolutnie nie. W przeciwieństwie do fanów Nine Inch Nails, a zwłaszcza ostatnich dokonań tego zespołu.
W październiku zeszłego roku świat obiegł news, że Trent Reznor ożenił się z niejaką Mariqueen Maandig: eks wokalistką zespołu West Indian Girl. Od razu rozpoczęły się spekulacje na temat ewentualnego związku dwojga muzyków również na tle zawodowym. Okoliczności zdawały się tylko sprzyjać takiemu obrotowi spraw: Reznor zawiesił działalność koncertową swojego zespołu, Maandig zaś niedługo po zaręczynach z nim opuściła swoją macierzystą formację. Potwierdzenie domysłów otrzymaliśmy w kwietniu: wtedy to za pośrednictwem strony NIN dowiedzieliśmy się o nowym projekcie How to Destroy Angels, w którego skład - obok Mariqueen (która pełni w zespole funkcję wokalistki) i Trenta (który ograniczył się tym razem do komponowania i produkcji) - weszli wieloletni współpracownicy Reznora: producent Atticus Ross i fotograf Rob Sheridan.
Debiutancką EPkę HtDA otwiera utwór "The Space in Between", do którego został zrealizowany efektowny teledysk. Jego monotonne, mantrowe wręcz brzmienie urozmaica dopiero refren. Choć kompozycja dość nagle się urywa i zdaje prowadzić donikąd, jest to jeden z lepszych momentów całej EPki. Następny na płycie "Parasite" to już głośniejsza historia: gitarowe rzężenie, tłusty beat, masa rozmaitych elektronicznych szumów i trzasków. Gdzieś tam w tle słychać pomruki Mariqueen i wtórującego jej Trenta. Całość przywodzi na myśl noisowe brzmienie albumu "Year Zero". A jak już przy skojarzeniach z Nine Inch Nails jesteśmy, budzi je też od razu następny na krążku "Fur Lined", utrzymany w konwencji skocznych przebojów, jak "Only" czy "Discipline" tejże formacji. Znowu nie posłuchamy sobie za bardzo Mariqueen Maandig - tym razem jej wokal został przepuszczony przez efekt "słuchawki telefonicznej". Równie kuriozalnie prezentuje się transowy "BBB". Jego monotonne, zimne brzmienie może się całkiem podobać, lecz cała atmosfera siada, gdy wokalistka zaczyna powtarzać "listen to the sound of my big black boots" - tylko że temu "boots" musimy dać w tym miejscu kredyt zaufania, bo przy odsłuchu zdaje się tam pobrzmiewać zupełnie inne słowo. "The Believers" to z kolei połączenie typowych dla Reznora elektronicznych jazgotów z etnicznym postukiwaniem (Peter Gabriel?). Wokale wchodzą dopiero w połowie utworu - i znów ciężko o nich cokolwiek powiedzieć. Najbardziej piosenkowym, w klasycznym tego słowa znaczeniu, tworem jest zamykająca krążek ośmiominutowa ballada "A Drowning". Choć brzmieniowo bardzo wtórna (wszystkie te patenty słyszeliśmy już u Nine Inch Nails w takich utworach, jak "The Great Below" czy "Right Where It Belongs"), nie sposób odmówić jej uroku. No i Mariqueen wreszcie normalnie zaśpiewała - tylko po to, by udowodnić, że wokalistka z niej mocno przeciętna. I tyle tej nowej muzyki.
EPka krótka, ale za to za darmo. Tak jak ostatnie dokonania Nine Inch Nails, debiut How to Destroy Angels można za darmo ściągnąć poprzez oficjalną stronę projektu: www.howtodestroyangels.com. Jak widać, podobieństwa z macierzystą formacją Trenta Reznora są w tym projekcie widoczne na każdym kroku - i to jest zdecydowanie największa wada HtDA. Przez zasadniczą część mini albumu How to Destroy Angels brzmi jak nieco udziwniona wersja NIN z kobietą na wokalu (co też tylko w ogólnym rozrachunku wychodzi in minus, bo nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w wykonaniu męskiej połowy HtDA brzmiałoby to wszystko bardziej przekonująco). Należy jednak pamiętać, że jest to dopiero początek tego projektu. Reznor przez całe życie grał tak naprawdę w jednej kapeli i ciężko od niego wymagać, żeby nagle zaczął tworzyć coś zupełnie innego. A widać momentami, że pomysły na eksperymenty dalej ma (intrygują zwłaszcza orkiestrowe sample w "The Space in Between" i "A Drowning"). Także póki co stawiam pięć - z nadzieję, że się How to Destroy Angels jeszcze jakoś sensownie rozwinie.
Co do HDA zgadzam się, że to udziwniona wersja NIN ze słabym wokalem. Generalnie nie słucha się tego za dobrze, za dużo pisków i trzasków. BBB (big black boobs ;p) i The Believers zwłaszcza, bo Parasite chociaż ładny bridge skopiowany z utworu Reznora do filmu "Tetsuo".
Naprawdę wolałbym już, żeby płyta była w klimacie pierwszego i ostatniego kawałka. W nich tkwi chociaż jakaś dusza.