- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Homo Twist "Homo Twist"
Jak podaje Wikipedia, 21 września 1995 r w świątyniach hinduistycznych na całym świecie figury bóstw pochłaniały ofiarowywane im mleko. Miał miejsce tzw. cud mleka. Tego samego roku w Polsce dział się inny cud, a mianowicie zespół Homo Twist nagrywał swoją drugą płytę, którą zatytułował po prostu "Homo Twist". Oba te wydarzenia dla mnie są równie tajemnicze, ale skupię się dziś na dźwiękach ekipy pana Maleńczuka.
Płytę "Homo Twist" poznałem po dobrych kilku latach od premiery, która miała miejsce w 1996 roku. Do dzisiaj atmosfera tego albumu robi niesamowite wrażenie. Mamy tutaj niezły bigos różnych brzmień, stylów muzycznych i liryków, ale wszystko razem tworzy mozaikę niczym z posadzki jakiejś świątyni na nowo odkrytym lądzie.
Na tym albumie słychać zespół z krwi i kości. Czuć zarówno kolektywną współpracę muzyków, jak i swobodę w tym, jak traktują swoje instrumenty. Czasami wręcz zahacza to o plemienne granie, co w pewien sposób słychać już w otwierającym płytę utworze "Techno i porno", a najbardziej bezpośrednio zaznacza się w piosence "Walka o pokój" i w refrenie utworu "Mandela". Partie gitar są wielobarwne. Z jednej strony mający jakaś pierwotną siłę, pozornie niedbały styl Maleńczuka, a z drugiej wkład gościnnie pojawiających się Wojciecja Waglewskiego, Andrzeja "Pudla" Bieniasza i Rafała Kwaśniewskiego (wówczas lidera krakowskiego zespołu PRL). Do tego bogactwa dochodzi intuicyjne granie Artura Hajdasza na perkusji i kapitalne szycie na basie Franza Dreadhuntera, który na zdjęciu tylnej części okładki trzyma pięknego Rickenbackera.
Maleńczuk genialnie interpretuje teksty. Jego maniera w śpiewie obrazuje gościa typu wrażliwy drań, czyli idealny magnes na samice z gatunku homo sapiens. Głos Maleńczuka poza tym spaja bałaganiarską różnorodność materiału. A jest tu co spajać. Na tym albumie bowiem znajdziemy punkowy motor ("Krew na butach", "Coś"), funkową lubieżność ("Petarda"), bluesowe gibanie (ostatnia część "Ten Years After"), grunge'owy brud ("Nobody"), knajpiany luz ("Nikt z nikąd"), a nawet doomowy mrok ("Demony"). Bardzo fajnie wypadł "Populares uber alles" oparty na "Peter Gunn Theme" autorstwa H. Manciniego (odpowiedzialnego m.in. za słynny motyw z "Różowej pantery"). Jednak muszę wyróżnić szczególnie dwa utwory. Genialny "Portfel ojca", gdzie pojawiają się czasem gitarowe orientalizmy. Podane w takim, a nie innym brzmieniu i uzupełnione mocarnymi akcentami - wytwarzają niesamowity klimat, co fajnie kontrastuje z przyziemnym tekstem piosenki. Drugim arcydziełem jest "Sarajevo", mające siłę muzyki do przedstawienia teatralnego. Szczególnie fragment z solem gitary to już praktycznie muzyka ilustracyjna. Robi jeszcze większe wrażenie, jeśli uświadomimy sobie, że w tamtym czasie w Sarajewie, czyli jakieś 700 km od Krakowa, toczyła się wojna.
Wspominałem o tym, jak różnorodne są gitary na płycie "Homo Twist". Nie mniej różnorodne są teksty piosenek. Większość napisał Maleńczuk. Jego liryki są szczere i bezkompromisowe, ze szczególnym wskazaniem na utwór "Syf". Ciekawe natomiast, jak po latach sam autor zapatruje się na tekst do "Taki jak ja"? W niektórych kompozycjach wykorzystano wiersze poety Kamana. Maleńczuk świetnie je wykonał. Nie gorzej poradził sobie z twórczością Emily Dickinson. Te liryki to jedne z najmocniejszych punktów całej płyty. Przytoczę fragment tekstu wykorzystanego w utworze "Brain":
"Mózg ma wagę równą Bogu
A więc funt do funta zważmy
Czym się różnią co być może
Tym czym zgłoska od sylaby"
W jednym z wywiadów Maleńczuk wspominał o tym, jak skończył pracę nad tłumaczeniami wierszy Dickinson (przekładał je na potrzeby jakiegoś spektaklu): "Piłem potem przez trzy tygodnie, żeby na nowo schamieć. Żeby pozbyć się tej wrażliwości". Nie dziwię się. Obok tych tekstów nie można przejść obojętnie.
Do świetnych liryków i muzyki dodano genialny patent na okładkę, a w zasadzie okładki. Zamiast standardowej książeczki mamy tutaj sześć luźnych kart. Na każdej jest inna ilustracja, nawiązująca do tekstów piosenek. Można sobie zmieniać okładkę w zależności od gustu, nastroju czy czego tam jeszcze.
W ostatnim numerze na płycie Maleńczuk śpiewa, że "nikomu nigdy nie zdarza się nic". Mogę mieć tylko nadzieję, że nikomu nie zdarzy się ominąć tego albumu, który dzięki swemu bogactwu, jakości i oryginalności zasługuje na miano jednej z najlepszych nawiedzonych płyt powstałych w kraju nad Wisłą.
Pierwsze 3 płyty Homo Twist były zajebiste a tak z innej beczki to patent z kilkoma okładkami był wcześniej na "Experimental Jet Set, Trash and No Star" Sonic Youth.