zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: HIM "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"

1.03.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: HIM
Tytuł płyty: "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"
Utwory: In Venere Veritas; Scared to Death; Heartkiller; Dying Song; Disarm Me (With Your Loneliness); Love, the Hardest Way; Katherine Wheel; In the Arms of Rain; Ode to Solitude; Shatter Me With Hope; Acoustic Funeral (For Love in Limbo); Like St. Valentine; The Foreboding Sense of Impending Happiness
Wykonawcy: Ville Hermanni Valo - wokal; Mikko Lindstrom - gitara; Mikko Paananen - gitara; Janne Puurtunen - instrumenty klawiszowe; Mika Karppinen - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Sire Records
Premiera: 8.02.2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 2

HIM to zespół, który ciężko traktować poważnie. Patetycznie nazywają się prekursorami "love metalu", ale tak naprawdę to, co grają, to pop rock z delikatnymi, gotyckimi wpływami. Ville Valo, lider tego fińskiego kuriozum, stara się kreować w wywiadach na nowego Baudelaire'a, mrocznego poetę-symbolistę, lecz jego teksty w większości mogłyby posłużyć w encyklopedii jako przykład pod definicją hasła "grafomania". O ile na pierwszych dwóch płytach można było jeszcze znaleźć u nich sympatyczne melodie, tak później już tylko coraz bardziej zatracali się w chęci przypodobania się zdołowanym trzynastolatkom.

Tym większe było moje zdziwinie, gdy w 2007 roku HIM wydał swój szósty krążek ("Venus Doom"), który okazał się całkiem solidnym, (wcale nie pop) rockowym albumem, a w porównaniu do poprzednich dokonań Finów: wręcz czymś niespodziewanie ambitnym! Nagle okazało się, że HIM potrafi przygrzmocić, urozmaicić swoje kompozycje, wychodząc poza klasyczny schemat "zwrotka - refren, zwrotka - refren", momentami zabrzmieć całkiem doomowo, a w rozbudowanym, dzięsięciominutowym "Sleepwalking Past Hope" - nawet względnie progresywnie. Płyta im wyszła zupełnie niekomercyjna (patrząc cały czas na ich ówczesny back catalog), na dodatek wcale nieźle się sprzedała (38 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu w USA - rekord jak na fińskiego wykonawcę), więc zakiełkowała w mojej głowie myśl: "może jednak coś z tego HIMa jeszcze będzie?"

Nie spieszyli się HIMani z nowym albumem. Trzy lata dzielące "Venus Doom" i "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" to jak dotąd najdłuższa przerwa pomiędzy wydawnictwami zespołu. Choć należy wspomnieć, że w tym czasie pojawił się jeszcze koncertowy "Digital Versatile Doom". Datę premiery nowego albumu wyznaczono na 8 lutego 2010 - aż dziwne, że nie wstrzymali się do Walentynek. Bo niestety znów mamy do czynienia z powrotem do pop... Przepraszam, "love metalu".

"Let's fall apart together now!" - zachęca Ville Valo zaraz po odpaleniu albumu w otwierającym go "In Venere Veritas". Tytuł może jeszcze rodzić nadzieje na coś ambitnego, w końcu cokolwiek powiedzianego po łacinie brzmi mądrze. Ale spokojnie, mroczne trzynastki mogą od razu odetchnąć z ulgą i poczuć się jak w domu (zresztą sam Ville śpiewa w tym utworze "have no fear"): nie, od tej płyty nie będą bolały uszy, jak od poprzedniej. HIMani powrócili do swoich cukierkowych, kiczowatych pioseneczek o smutku, cmentarzach, niegojących się ranach, bezduszności otaczającego nas świata, miłości w obliczu śmierci, miłości aż do śmierci, po prostu śmierci... (Starczy?) Udowadniają to już w drugim utworze, w którym aż zęby zgrzytają od cukierkowego klawisza. Albo w singlowym "Heartkiller" - choć to i tak jedna ze znośniejszych piosenek w zestawie, a jej taneczny refren nosi jakieś znamiona chwytliwości. Teoretycznie o przebojowość można by jeszcze posądzać "Katherine Wheel", ale poza tym mamy tutaj do czynienia wyłącznie z najbardziej kiczowatym wydaniem "love metalu". Nie ma tu zupełnie nic nowego, te wszystkie akustyczne wstępy ("Dying Song"), klawiszowe melodyjki, urozmaicone wyłącznie dla przyzwoitości zmiękczonym w studiu riffem gitary ("Love, the Hardest Way", "In the Arms of Rain"), wyjący w wysokich rejestrach Ville Valo ("Acoustic Funeral (for Love in Limbo)"), krzyczący Ville Valo ("Like St. Valentine")... Wszystko to już Finowie maglowali setki razy na poprzednich albumach. Z charakterystycznych cech nagrań tego zespołu, nie udało mi się tylko wyłapać na "Screamworks..." żałosnego jęknięcia wokalisty, które pojawiało się w najbardziej dramatycznych momentach jego przejmujących love songów na - nomen omen - "Greatest Lovesongs, vol. 666" i "Razorblade Romance".

I w zasadzie najciekawszy utwór dostajemy na samym końcu płyty. Stonowany "The Foreboding Sense of Impending Happiness" (tutaj z kolei przy wymyślaniu tytułu kierowano się najwyraźniej zasadą, że każdy dłuższy niż trzy wyrazy tytuł piosenki brzmi mądrze) to nastrojowa, ciekawie zaaranżowana, elektroniczna kompozycja, przywodząca na myśl twórczość Depeche Mode. Ciekawie by brzmiała cała płyta utrzymana w takim klimacie - jako że "lovemetalowa" szuflada zdaje się już być zupełnie wyczerpana, wypadałoby obrać jakiś nowy kierunek w twórczości. Ale ja już sobie żadnych nadziei nie robię.

"Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" boli i bynajmniej nie w taki sposób, jak życzyłby sobie tego His Infernal Majesty Ville Valo. Boli tym bardziej, że stanowi ogromny krok wstecz po "Venus Doom". Już nawet nie chodzi o to, że znowu wszystkie piosenki to przepisowe trzy-i-pół-minutówki do radia, ale - nawet jak na standardy wyznaczone przez tę kapelę na wcześniejszych płytach - "Screamworks..." jest po prostu mdły i nudny. Wątpię jednak, żeby mroczne trzynastki dały się zrazić - nawet tą szpetną okładką. Wytwórnia wrzuci jeszcze "Heartkillera" na soundtrack do trzeciej części "Zmierzchu" i jakoś się ten heartagram będzie toczył dalej.

Komentarze
Dodaj komentarz »
moja opinia...
dorota XD (gość, IP: 178.215.199.*), 2012-05-22 18:42:36 | odpowiedz | zgłoś
nie zgadzam sie z tym co tu napisano ponieważ jestem fanką HIMu i mam 12 lat wcale nie jestem "mroczną trzynastką" jak to mówicie a wręcz przeciwnie< jestem pozytywnie walnięta. wraz z moją koleżanką uważam ze HIM jest super a ich melancholijny fiński nastrój dodaje uroku każdej ich piosence. z niecierpliwością czekamy na następny krążek
To najsłabsza płyta ze wszystkich...
Kamil 78 (gość, IP: 89.161.82.*), 2011-11-05 19:18:38 | odpowiedz | zgłoś
Ale nie zgodze się że poprzednie płyty były słabe i tandetne , wszystkie mi się podobały, niestety "Screamworks" nie dorównuje poprzednim dokonaniom zespołu,
teledyski do "heartkiller" i "scared to death" są straszne.... niewiem kto je robił ale w ogole nie pasują do stylu zespołu...nie wyrażają tego co jest w piosenkach...Co dorecenzji to uważam że jest troche niespawidliwa, bo Ville ma naprawdę dobry głos, potencjał i talent...
Mam ogromną nadzieje że następna płyta będzie duzo lepsza...a jak nie to pozostanie mi do końca życia wracać do "Venus Doom" albo "Deep Shadows and Brilliant Highlights" którą uważam za najlepszą...
Co do 13-latek to myśle że większośc fanów HIM trzynaście lat miała jakieś 15 lat temu... a współczesne trzynastolatki nie kojarzą za bardzo HIM-a
No wiecie co...
ilta (wyślij pw), 2011-10-11 22:35:32 | odpowiedz | zgłoś
Jako fanka z dziesięcioletnim stażem nie mogę się zgodzić, że płyta jest wydana dla "mrocznych trzynastek". Generalnie jestem przeciwna nadawaniu wiekowi pewnego rodzaju odbioru muzycznego, bo na to składa się życiowe doświadczenie, gust muzyczny i wiele innych składowych...Czasami trzynastki przebijają muzycznym smakiem i wyrafinowaniem czterdziestolatków...
...no ale ja nie o tym.

Tekstowo rzeczywiście Valo przybił do dna już jakiś czas temu i nie ma ni krzty nadzieji na horyzoncie, żeby ten stan rzeczy zmienić. Aby tę głębie odkryć trzeba czytać z nim wywiady i nagle się okazuje, że takie "In the arms of rain" jest dedykowane dla jego wspólnych chwil spędzonych z bratem, jako dziecko, "St.Valentine" ewidentnie mówi o jego osobistych relacjach nagłośnionych hucznie przez media ("Like the couple from pompeii,
our drama's put on display") a kto raz wniknął o co chodzi w "Katherine Wheel".... :]
Tak więc częściowo się zgadzam - może być ambitniej. Ja już odpuściłam sobie tę nadzieję i przekopuję wywiady w doszukiwaniu się drugiego dna tychże.

Muzyczne zaś porównania... Wiadomo-recenzja jest subiektywna. Jednak jeśli recenzent dobitnie zapoznał się ze wszystkimi wydanymi płytami zauważyłby,że każda ma na siebie inny pomysł i na każdej są inne perełki oraz rozwiązania. Wspomina "Venus Doom". O tak - to było zaskoczenie po takim cukierku z anyżkiem jak "Dark Light", ale odezwały się głosy "gdzie moc, gdzie p...cie ?!". Bo drogi pani recenzencie - na koncertach HIMa trzynastki mdleją w pierwszym rzędzie. A za nimi suną posępnie ludzie od trzydziestki w górę, którzy na HIMie kształtowali swoje muzyczne gusta będąc w wieku mdlejącym.
A te gusta nie są wcale wypaczone,odwołując się do wielu kapel okrzykniętych wielkimi.
I w tej płycie znajdujemy odpowiedź w postaci "Shatter with hope" o którym nic autor nie napisał, a gdzie Valo otwiera całkiem solidnie paszczę. Wiem że jeden kawałek nie czyni płyty genialną, ale zaczęłam się przy nim zastanawiać gdzie podąża HIM, skoro obok siebie zestawił kawałki podszyte przeżyciami osobistymi, słodkie i mdłe, akustyczne, ździerające gardło no i to magiczne "The foreboding sense...". A tytuł nie wynika z przypisywania sobie mądrości długością tytułu. Spostrzeżenie czysto złośliwe bez wnikania w pochodzenie takiego, a nie innego tytułu :P
Chcę też zauważyć, że ostatnie lata wokalista przewalił paląc i pijąc w granicach nałogu. Zanim zabrał się za tę płytę przeszedł odwyk. Skutki słychać nie tylko na niej, ale i na żywo - wreszcie jego głos zaczyna fracać do utraconej lata temu przez używki formy.
Powiedzmy też coś o muzyce, zwłaszcza o perkusji - tu pole popisu dla znawców, mnie brakuje terminologii.

Dałabym już szybciej piątkę dla słuchacza nie przekonanego, ale wnikliwego, który dodałby do tego obiekcje z moich rozmyślań.
nie
jaaaaa (gość, IP: 92.55.206.*), 2011-08-10 14:07:23 | odpowiedz | zgłoś
nie zgadzam się kompletnie. po pierwsze Valo powiedział, że nie chcą nagrywać jednego i tego samego, po drugie album na prawdę mi się podoba, jest inny niż poprzednie. A to, że prawie nie mieli dobrych płyt jest jeszcze gorsze. Pierwsze albumy były na prawdę dobre, na pewno lepsze od ostatniego albumu, ale nie można pisać, że tego nie da się słuchać. jeżeli nie lubi się jakiegoś zespołu to nie wypowiada się na temat nowego albumu, stylu grania, bo nawet jakby się bardzo chciało nie jest to obiektywne-radziłabym to zapamiętać i wziąć sobie do serca...
re: nie
DarthTeddyBear
DarthTeddyBear (wyślij pw), 2011-08-11 13:11:50 | odpowiedz | zgłoś
Zgadzam się z Tobą o tyle, że nie rozumiem sensu pisania recenzji, która ma być obroną tezy gotowej przed przesłuchaniem albumu.

Dziwię się jednak, że Autor recenzji potraktował tak powierzchownie samą warstwę kompozycyjną albumu; ta według mnie nigdy szczególnie nie szwankowała (wiele kapeli wychwalanych przez tr00 fanów prezentuje w tym względzie daleko idący prymitywizm), zakładając oczywiście, że wpadanie w ucho to nie grzech śmiertelny ;). Gorzej jest z manierą wokalną zakrawającą na autoparodię. Uładzonym, komercyjnym brzmieniem - klawiszami wyeksponowanymi tak, żeby przypadkiem ktoś ich nie przegapił... i długo by jeszcze wymieniać - HIM sam robi sobie krzywdę.

Jak dla mnie, zespół zdecydowanie ma potencjał; do "Greatest Lovesongs vol.666" i "Venus Doom" jeszcze nie raz wrócę z przyjemnością. Dziwię się, że po nagraniu tej ostatniej chłopcy przestraszyli się własnej artystycznej śmiałości i powrócili do generowania produktów pod bardzo określony target. A szkoda, bo to cholernie dobry kierunek był.
re: nie
Christophoros
Christophoros (wyślij pw), 2011-08-11 21:55:16 | odpowiedz | zgłoś
Nic dodać, nic ująć. Panowie zmieniają teraz wytwórnię i zdaje się, że pracują nad nowym materiałem. Pożyjemy, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Warto tylko napomknąć, że chłodne przyjęcie "Screamworks" Valo określił jako 'failure'. Kto wie, może wyciągnie z tego jakiś sensowny wniosek?
nie zdadzam się z recenzją
Iviii (gość, IP: 79.191.89.*), 2010-12-08 21:41:21 | odpowiedz | zgłoś
po pierwsze: 2 początkowe albumy Hima były bardzo dobre, co nawet znajdowało odbicie w litach przebojów. 3ty był nawet-nawet, choć już słabszy z czwartym i piątym zaczęła się dopiero równia pochyła w dół. Osobiście to nie cukierkowość bym Himowi zarzucała a powtarzalność. Między Dark Light, (a nawet już Love Metal) a późniejszymi w linii melodycznej i tematyce piosenek nie widzę większych różnic. I tu jest problem. Mroczność Hima jest rzeczą gustu - jednemu przypadnie do gustu, innemu nie. Nie mówię, że trzeba ich kochać lub nienawidzić... Uważam po prostu, że jako zespół początkowo wypromowali coś wartego uwagi, by następnie to tyle razy powtórzyć, że stało się nudne. W kolekcji płyt mam "Love songs vol.666", "Razorblade romances"... I to są płyty świetne. "deep highlight..." gdzieś leży zakurzona, ale czasem w odtwarzaczu się również znajdzie. Reszta tylko dla zagorzałych fanów - z pewnymi przebłyskami...
re: nie zdadzam się z recenzją
Christophoros
Christophoros (wyślij pw), 2010-12-08 22:24:19 | odpowiedz | zgłoś
Nie wiem, jak można napisać, że "Love Metal" jest słabsze, niż DS&BH, które było koszmarnie nudne i mało ciekawe. Zarówno LM, jak i "Venus Doom" pokazują, że HIM mają potencjał, który jednak trochę trwonią, nagrywając takie nieco przesadnie cukierkowe krążki typu DL i Screamworks. Nie powiedziałbym więc, że to równia pochyła - raczej sinusoida.
szkoda mi tego gościa...
Vam (gość, IP: 83.2.224.*), 2010-11-24 14:49:20 | odpowiedz | zgłoś
Nie znam tego kolegi ,który napisał tę recenzję ale myślę że: po pierwsze recenzja delikatnie powiem "fałszywa".
Po drugie ocena śmiesznie niska..
Po trzecie ten koleś wątpię że widział wszystkie wywiady z Ville dotyczące albumu a gada ponownie powiem delikatnie "głupoty" no ale już widocznie mądrzejszy nie będzie.. proponuję wszyscy użytkownicy tej strony wyraźmy głęboki żal, że ten pan niestety taki się urodził i pomóżmy mu w ocenach i recenzjach bo chyba źle rozumie pojęcie krytyk lub pochodna krytyka.. jednym słowem recenzja do dupy.Dziękuję
screamworks
magsex (gość, IP: 95.145.114.*), 2010-08-07 00:54:55 | odpowiedz | zgłoś
moim zdaniem ocena troche zanizona ale jesli ktos wiecznie pisze ze him jest dla 13nastek to czego sie spodziewac. owszem him jest zespolem ktorego uwielbiaja nastolatki ale nie drugi raz prosze nie zapominac o starszych fanach. ja lubie naprawde rozne zespoly rock/metal, pink floydow, deep purple, black sabbath, kat, iron maiden, judas priest czy nawet slayer ale zawsze him bedzie moim ulubionym zespolem bo stworzyli cos swojego czego nikt nie bedzie nasladowal. owszem nowa plyta jest lekka i zrozumiala ale mimo wszystko o niebo lepsza od numetalopopwych zespolow typu paramore czy mcr. polaczenie gitar z perkusja i klawiszami jest na bardzo dojrzalym poziomie, teksty bardzo ciekawe a niektore wersy niezrozumiale za pierwszym razem. nie chce mowic zlego slowa o autorze recenzji ale chcialbym zeby na drugi raz troche dokladniej posluchal i powazniej podszedl do tematu. ville zapowiadal wlasnie 'taka' plyte od 2 lat. oczywiscie jedna z gorszych plyt hima ale mimo to interesujaca. moim zdaniem 6/10
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (284 głosy):

 
 
34%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- HIM

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk

Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?