zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku poniedziałek, 25 listopada 2024

recenzja: HIM "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"

1.03.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
okładka płyty
Nazwa zespołu: HIM
Tytuł płyty: "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13"
Utwory: In Venere Veritas; Scared to Death; Heartkiller; Dying Song; Disarm Me (With Your Loneliness); Love, the Hardest Way; Katherine Wheel; In the Arms of Rain; Ode to Solitude; Shatter Me With Hope; Acoustic Funeral (For Love in Limbo); Like St. Valentine; The Foreboding Sense of Impending Happiness
Wykonawcy: Ville Hermanni Valo - wokal; Mikko Lindstrom - gitara; Mikko Paananen - gitara; Janne Puurtunen - instrumenty klawiszowe; Mika Karppinen - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Sire Records
Premiera: 8.02.2010
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 2

HIM to zespół, który ciężko traktować poważnie. Patetycznie nazywają się prekursorami "love metalu", ale tak naprawdę to, co grają, to pop rock z delikatnymi, gotyckimi wpływami. Ville Valo, lider tego fińskiego kuriozum, stara się kreować w wywiadach na nowego Baudelaire'a, mrocznego poetę-symbolistę, lecz jego teksty w większości mogłyby posłużyć w encyklopedii jako przykład pod definicją hasła "grafomania". O ile na pierwszych dwóch płytach można było jeszcze znaleźć u nich sympatyczne melodie, tak później już tylko coraz bardziej zatracali się w chęci przypodobania się zdołowanym trzynastolatkom.

Tym większe było moje zdziwinie, gdy w 2007 roku HIM wydał swój szósty krążek ("Venus Doom"), który okazał się całkiem solidnym, (wcale nie pop) rockowym albumem, a w porównaniu do poprzednich dokonań Finów: wręcz czymś niespodziewanie ambitnym! Nagle okazało się, że HIM potrafi przygrzmocić, urozmaicić swoje kompozycje, wychodząc poza klasyczny schemat "zwrotka - refren, zwrotka - refren", momentami zabrzmieć całkiem doomowo, a w rozbudowanym, dzięsięciominutowym "Sleepwalking Past Hope" - nawet względnie progresywnie. Płyta im wyszła zupełnie niekomercyjna (patrząc cały czas na ich ówczesny back catalog), na dodatek wcale nieźle się sprzedała (38 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w pierwszym tygodniu w USA - rekord jak na fińskiego wykonawcę), więc zakiełkowała w mojej głowie myśl: "może jednak coś z tego HIMa jeszcze będzie?"

Nie spieszyli się HIMani z nowym albumem. Trzy lata dzielące "Venus Doom" i "Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" to jak dotąd najdłuższa przerwa pomiędzy wydawnictwami zespołu. Choć należy wspomnieć, że w tym czasie pojawił się jeszcze koncertowy "Digital Versatile Doom". Datę premiery nowego albumu wyznaczono na 8 lutego 2010 - aż dziwne, że nie wstrzymali się do Walentynek. Bo niestety znów mamy do czynienia z powrotem do pop... Przepraszam, "love metalu".

"Let's fall apart together now!" - zachęca Ville Valo zaraz po odpaleniu albumu w otwierającym go "In Venere Veritas". Tytuł może jeszcze rodzić nadzieje na coś ambitnego, w końcu cokolwiek powiedzianego po łacinie brzmi mądrze. Ale spokojnie, mroczne trzynastki mogą od razu odetchnąć z ulgą i poczuć się jak w domu (zresztą sam Ville śpiewa w tym utworze "have no fear"): nie, od tej płyty nie będą bolały uszy, jak od poprzedniej. HIMani powrócili do swoich cukierkowych, kiczowatych pioseneczek o smutku, cmentarzach, niegojących się ranach, bezduszności otaczającego nas świata, miłości w obliczu śmierci, miłości aż do śmierci, po prostu śmierci... (Starczy?) Udowadniają to już w drugim utworze, w którym aż zęby zgrzytają od cukierkowego klawisza. Albo w singlowym "Heartkiller" - choć to i tak jedna ze znośniejszych piosenek w zestawie, a jej taneczny refren nosi jakieś znamiona chwytliwości. Teoretycznie o przebojowość można by jeszcze posądzać "Katherine Wheel", ale poza tym mamy tutaj do czynienia wyłącznie z najbardziej kiczowatym wydaniem "love metalu". Nie ma tu zupełnie nic nowego, te wszystkie akustyczne wstępy ("Dying Song"), klawiszowe melodyjki, urozmaicone wyłącznie dla przyzwoitości zmiękczonym w studiu riffem gitary ("Love, the Hardest Way", "In the Arms of Rain"), wyjący w wysokich rejestrach Ville Valo ("Acoustic Funeral (for Love in Limbo)"), krzyczący Ville Valo ("Like St. Valentine")... Wszystko to już Finowie maglowali setki razy na poprzednich albumach. Z charakterystycznych cech nagrań tego zespołu, nie udało mi się tylko wyłapać na "Screamworks..." żałosnego jęknięcia wokalisty, które pojawiało się w najbardziej dramatycznych momentach jego przejmujących love songów na - nomen omen - "Greatest Lovesongs, vol. 666" i "Razorblade Romance".

I w zasadzie najciekawszy utwór dostajemy na samym końcu płyty. Stonowany "The Foreboding Sense of Impending Happiness" (tutaj z kolei przy wymyślaniu tytułu kierowano się najwyraźniej zasadą, że każdy dłuższy niż trzy wyrazy tytuł piosenki brzmi mądrze) to nastrojowa, ciekawie zaaranżowana, elektroniczna kompozycja, przywodząca na myśl twórczość Depeche Mode. Ciekawie by brzmiała cała płyta utrzymana w takim klimacie - jako że "lovemetalowa" szuflada zdaje się już być zupełnie wyczerpana, wypadałoby obrać jakiś nowy kierunek w twórczości. Ale ja już sobie żadnych nadziei nie robię.

"Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1-13" boli i bynajmniej nie w taki sposób, jak życzyłby sobie tego His Infernal Majesty Ville Valo. Boli tym bardziej, że stanowi ogromny krok wstecz po "Venus Doom". Już nawet nie chodzi o to, że znowu wszystkie piosenki to przepisowe trzy-i-pół-minutówki do radia, ale - nawet jak na standardy wyznaczone przez tę kapelę na wcześniejszych płytach - "Screamworks..." jest po prostu mdły i nudny. Wątpię jednak, żeby mroczne trzynastki dały się zrazić - nawet tą szpetną okładką. Wytwórnia wrzuci jeszcze "Heartkillera" na soundtrack do trzeciej części "Zmierzchu" i jakoś się ten heartagram będzie toczył dalej.

Komentarze
Dodaj komentarz »
...
Sinistra. (gość, IP: 79.191.248.*), 2010-07-13 11:10:16 | odpowiedz | zgłoś
Rzeczywiscie "Screamworks" jest cukierkowa i w porownaniu z Venus Doom, az niesmacznie komercyjna... Tematyka tekstow w polaczeniu z nowym nurtem muzycznym HIM'a, mi osobiscie przypomina momentami nawet MCR (teksty o smierci i melodyjne, elektroniczne podklady w polaczeniu z gitarowymi riffami). Mam nadzieje, ze to nie koniec starego, dobrego His Infernal Majesty. ville, wracaj.
re: ...
GrooveBack (gość, IP: 79.189.192.*), 2010-07-28 17:22:32 | odpowiedz | zgłoś
a słyszałas kiedykolwiek MCR? gdzie tam jest elektronika? xD The Black Parade jak posłuchasz zamiast kwilić i powtarzac opie innych "ekspertów" to moze skonczysz z takimi kretyńskimi komentarzami.
screamworks
Himka (gość, IP: 83.10.95.*), 2010-06-24 12:46:48 | odpowiedz | zgłoś
Him jest na tej płycie subtelny.Muzyka bardziej dojrzala,w koncu lata lecą, i bardzo dobrze , ze tak sie dzieje.Doceniam zmiane Him w tym kierunku. Ale mimo wszystko nadal jest pazur Ville'go.Jego głos uwazam za najciekawszy na świecie.Oczywiście jako męski wokal.Ogólnie najnowsza płyta jest inna , chociaz nawiazuje jak zwykle do miłosci ale czyz ona nie jest najwazniejsza, przyznajcie sie!?Dla mnie wszystkie plyty Him sa super, kazda wnosi cos innego. Jesli ktos umie uwaznie sluchac piosenek, to na pewno zauwazy roznice!A tak na marginesie , to nie mam 13 lat jak wyzej "krytyk" napisał. Mam 26 lat i jestem dumna , ze slucham Him'a.Dziekuje za uwage.
Ok.
resurrection (gość, IP: 83.7.48.*), 2010-06-04 17:38:44 | odpowiedz | zgłoś
Jacy recenzenci? Ktoś się zabawia w wielkiego krytyka, za przeproszeniem. Płyta jest dobra, choć najgorsza w Ich dorobku. HIM i tak zmienia style, raz lata '80 raz '60 więc o co chodzi w wałkowaniu tego samego? Teraz płyta wyszła bardziej elektroniczna, więcej klawiszy a w np. Venus Doom górą była gitara, więc nie można powiedzieć, że stoją w miejscu i robią to samo. A jeżeli już o teksty chodzi, to już w tym głowa pana Valo. Wierzę w nich i ufam,że następna płyta będzie ostrzejsza.
trochę w tym racji
arjana 76 (gość, IP: 95.40.70.*), 2010-05-27 15:24:45 | odpowiedz | zgłoś
zgadzam się,ale tylko w części. Album jest bardzo lightowy,a to nie fajne.Może to po części wina wytwórni i pewnie kasy, dziś każdy chce tylko zarabiać. Nie zgadzam się,że poprzednie albumy byly złe i że Ville żalośnie jęczy.On niwątpliwie ma talent i wspaniały wokal.Mam nadzieję,że ten album to tylko wypadek przy pracy, a nie efekt starzenia się i następny będzie metalowy.Mówię to jako 34 latka, a nie nawiedzona trzynastka.P.S. Polecam Disturbed-napradę świetna grupa metalowa
Jeśli nie lubisz,nie słuchaj :D
cassandra (gość, IP: 89.238.8.*), 2010-04-13 20:10:40 | odpowiedz | zgłoś
Sądzę że bardzo słabo odsluchaliście płytę, teksty piosenek są jak zawsze bardzo ciekawe i niekiedy zaskakujące. Jeśli miałabym talent,a niestety nie mam tworzyłabym taką muzykę i wspaniałe teksty jak Ville. W dzisiejszym świecie pełno jest tak marnej muzyki że cieszę się że istnieje ktos taki jak Ville Valo. Mała uwaga,nie pisze sie recenzji zespołu którego się nie lubi,ponieważ z definicji będzie ona niepochlebna. Ja polecam wszystkie płyty zespołu, jeśli wie się cos o tych ludziach to można się domyslić dlaczego płyta jest taka a nie inna, ale do tego trzeba ich trochę lubić :D
(nie)dorosłe HIM
Sylvie (gość, IP: 89.228.205.*), 2010-04-07 17:15:38 | odpowiedz | zgłoś
Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu nie miałam nic do zarzucenia HIM'owi bo na tamte czasy robili coś magicznego... i wydaje mi się, że nawet sam Valo dojrzał do takiego wniosku iż panowie w jego wieku śpiewający o krwawiących sercach, śmierci, trumnie itp. są mało wiarygodni, infantylni i w żaden sposób nie stanowi to o ich jakiejkolwiek erudycji^^ i widać jak fin w wywiadach daje do zrozumienia, że to niby cos nowego, że nowe brzmienie, że w teledysku błękitna a nie czarna koszula, że mniej kredki czarnej wokół oczu... ale i tak "trumna" wciąż ta sama... Są mistrzami w wałkowaniu tego samego tematu jednak mimo wszytsko w nowy sposób.... ale ile mozżna.... to jest wieloletni proceder, ktory zaszedł za daleko i panowie swojego stylu raczej nie zmienią...Lubie słuchać ich muzyki gdyż stanowi to dla mnie wartość sentymentalną, jednak mogliby czasem odejść od reguły ;)
Ble ble ble
sdfgh (gość, IP: 83.12.38.*), 2010-04-01 20:33:35 | odpowiedz | zgłoś
Jak ktoś nie ma pomysłu na recenzję, to zaczyna krytykować okładkę, datę wydania płyty jakby to było istotne dla muzyki. Zawsze bezpiecznie też jest napisać, że coś jest kiczowate bądź popowe, zarzucać grafomanię (jak ktoś potrafi zrozumieć tylko słowo "love". Polecam na przyszłość przesłuchać płytę od początku do końca, później trochę, naprawdę trochę pomyśleć i napisać coś senownego.
nie przesadzajmy....
universal_soul (gość, IP: 188.220.75.*), 2010-03-27 21:14:19 | odpowiedz | zgłoś
Wg mnie autor lekko przesadza - HIM jest bardzo hmmm... odtwórczy i nieprawdopodobnie manieryczny w tym co robi, płyta jest najprawdopodobniej najsłabsza w ich historii.... jednak wciąż, większe g.... już się w życiu słyszało (choć przyznam że jest to pitolenie dość zdrowe i trzeba mieć nerwy:)) Znowu - większą kakę już słyszałem....
Strona ta celuje w opluwaniu tego co "lżejsze" i hołubieniu wszystkiego co ekstremalne, właśnie dlatego, że jest... ekstremalne. Posługując się tego typu kryteriami automatycznie odrzuca się to co bardziej stonowane.
Himowi daję 5 pkt (6 w kategorii "zawodzące pitolenie miłosno-bezsensowne")
Definitywnie najsłabsza płyta zespołu.
Aldaron (gość, IP: 91.149.196.*), 2010-03-19 15:39:28 | odpowiedz | zgłoś
Delikatnie mówiąc. Mnie również nie da się zaliczyć do 13, o których pisał autor recenzji a mimo to lubię/lubiłem HIMa. Niestety po części muszę się zgodzić, płyta zalewa cukierkowym popem (ambicja na poziomie gruntu albo niżej), od którego dywan mi się zwija i parkiet się łuszczy. Zdecydowanie najsłabsza płyta. Mam nadzieję, że to zwykły niewypał a nie nowa tendencja bo w przeciwnym wypadku przyjdzie pożegnać się z zespołem.

Oceń płytę:

Aktualna ocena (284 głosy):

 
 
34%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- HIM

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Slayer "World Painted Blood"
- autor: Megakruk

Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?