- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: HIM "Greatest Lovesongs vol. 666"
Rzadko kiedy dowiaduję się o istnieniu jakiejś kapeli z telewizji. O wiele więcej satysfakcji sprawia mi głębokie grzebanie w podziemiu, wyłapywanie wartościowych talentów, o których zdecydowana większość dowiaduje się z milowym opóźnieniem. Czasem jednak w najmniej spodziewanym momencie przez komercyjny środek masowego przekazu można się natknąć na grupę, która potrafi zaintrygować. Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z Him.
Najpierw był ciężki, utrzymany w gotyckim klimacie "Wicked Game", nawiasem mówiąc, dawny przebój gwiazdy pop, niejakiego Chrisa Issaka (nietrudno chyba się domyślić, że cover znacznie odbiega od oryginału). Potem pojawił się kolejny singiel - bardziej romantyczny, balladowy "When Love and Death Embrace". Oba teledyski bardzo często zobaczyć można było na Vivie Zwei. Muzyka proponowana przez Him nie była ani odkrywcza, ani zbytnio oryginalna, ale przyznać trzeba, że czaiło się w niej to nienazywalne "coś", co zaprowadziło mnie do całej płyty. Po wysłuchaniu "Greatest Lovesong Vol. 666" jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że Him to kolejny wtórny zespół grający w gotyckich odcienich. Wtórność ta jednak w tym przypadku jest... zaletą. Grupa jest niezłą kopią Type O' Negative (choć z drugiej strony nie tak do końca). Każdy, kto choć trochę mnie zna, wie co się ze mną dzieje, gdy tylko słyszę nazwę kapeli boskiego Petera Steela. Ci sami ludzie wiedzą też, że nie przepadam za naśladowcami, szczególnie naśladowcami moich ukochanych kapel. A jednak Him, mimo momentami wręcz nachalnego powielania Typeów, potrafił mnie oczarować, zaintrygować, urzec. Może moja tęsknota za nowym dziełem Mistrzów była zbyt wielka? A może po prostu w tym przypadku muzyka podopiecznych broni się sama? Myślę, że chodzi tu zarówno o jedną jak i drugą kwestię. Jednego odmówić jednak nie mogę - "Greatest Lovesong Vol. 666" to płyta wciągająca, posiadająca mimo wszystko swój charakter, owiana jakąś Tajemnicą, Mrokiem. I nie jest rzeczą najważniejszą, że Villi Valo stara się podrobić niepodrobiony przecież głos Petera Steela. Nie mają znaczenia oklepane riffy i aranżacje, gdy płyty słucha się z przyjemnością i w napięciu. Nawet przez chwilę nie oczekuje się od nich oryginalności. W tym właśnie tkwi metoda Him. W stosowaniu sprawdzonych patentów. Przyznać trzeba, że wychodzi im to całkiem przyzwoicie, a momentami wręcz... rewelacyjnie (wspomniany już "Wicked Game", "For You" czy "It's All Tears"). Nad płytą czuwa gotycki nastrój, charakter kompozycji natomiast jest zróżnicowany. Him potrafi grać niesamowicie ciężko (brzmienie gitar jest tu inne niż u Type'ów) i "rasowo" ("Your Sweet Six Six Six", "Wicked Game", "For You"), dobrze też czuje się w bardziej balladowym, romantycznym, a czasem wręcz popowym wcieleniu ("When Love and Death Embrace", "The Heartless"). Tak czy inaczej, zawsze potrafi wciągnąć słuchacza w swój muzyczny świat.
Może to paradoksalnie zabrzmi, ale czasem przyjemniej słucha się bardziej wtórnych płyt niż zawiłych, skomplikowanych arcydzieł. Oczywiście nadal wyżej cenię sobie oryginalność, ale po wysłuchaniu Him jakby dostrzegam też sens istnienia dobrych podrabiaczy. Szczególnie wtedy, gdy ukochani Mistrzowie długo milczą...
Materiały dotyczące zespołu
- HIM