- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: High On Fire "De Vermis Mysteriis"
"De Vermis Mysteriis" to tytuł szóstego krążka tria High On Fire. Jeśli ktoś lubi albo jest ciekaw jazdy po wyboistych i zabłoconych drogach do świata magów ognia, niech wsiada. Odjeżdżamy!
"Robacze tajemnice" mają masakryczne brzmienie. Materiał nagrano w "God City Studios" w słynnym mieście Salem w amerykańskim stanie Massachusetts. Jest to bulgotanie wywaru z kory brzozy, różnych chwastów bagiennych, śledziony bobra, jąder wilka i... a tak na poważnie, jest to brzmienie cudownie syfiaste i potężne zarazem. Des Kensel tak okłada swój zestaw perkusyjny, jakby w szczenięcym wieku zamiast kreskówek oglądał filmy wojenne. Bas Jeffa Matza rozlewa się jak lawa. Gitara Matta Pike'a płonie. Solówki to przeważnie wścieklizna i epilepsja w jednym. Do tego dochodzi "piękny" głos Matta. Facet chyba zamiast płatków dosypuje sobie do mleka tłuczone szkło. Jego wokal pasuje do tej muzy tak samo, jak Charles Bronson (Matt ma wytatuowaną podobiznę tego amerykańskiego aktora o polskich korzeniach) do ról twardzieli.
Utwory sprawiają wrażenie skonstruowanych na próbach i są dalekie od przekombinowania. Jednocześnie nie nudzą piosenkowymi schematami. Nie ma na tej płycie nawet dwóch numerów o identycznej plecionce zwrotek, refrenów, mostków i solówek. Każdy utwór zawiera coś, co przykuwa uwagę i co nie pozwala zapomnieć o tej muzyce lub przejść obok obojętnie. Przykładowo - "Madness Of An Architect" ma początek tak mocarny, że klękajcie narody.
Stylistycznie jest to mieszanka wybuchowa. Chcecie doomowego ciężaru? Macie genialny "King Of Days". Chcecie stonerowego upojenia? Macie instrumentalne cudo pod tytułem "Samsara". Chcecie wściekłego thrashowego rozbryzgu? Macie rozpierduchę "Fertile Green". Reszta piosenek też rwie, depcze i żre, a wymienione style świetnie się przegryzają tworząc niezwykle tłusty i pikantny sos High On Fire, który potrafi wyzwolić w słuchaczu dzikiego zwierza. Jako ciekawostkę dodam (szczerząc przy tym zębiska), że w "Spiritual Rites" wokalnie udzieliła się niewiasta Ashley Redshaw. Należy też wspomnieć o tym, że w niektórych fragmentach na gitarze zagrał producent tej płyty - Kurt Ballou, będący muzykiem grupy Converge.
W jednym z wywiadów Matt Pike wyznał, że przed pisaniem tekstów lubi poczytać książki swoich ulubionych pisarzy oraz - a jakże - Biblię. Zresztą tytuł płyty "De Vermis Mysteriis" to również tytuł grimoire wymyślonej przez pisarza Roberta Blocha. Nowy album High On Fire opowiada historię o bracie bliźniaku Jezusa. Na tylnej okładce jest ilustracja przedstawiająca m.in. Jezusa i jego brata właśnie. Obaj siedzą na kwiecie czarnego lotosu. Przyznaje się bez bicia, że czarny lotos bardziej kojarzę z komedii "Chłopaki nie płaczą" niż z książek fantasy, którymi Matt się inspiruje. Tak więc "sorry Winnetou", ale pojęcia nie mam, w jakim stopniu teksty nawiązują do wątków literackich lub na ile wynikają z wyobraźni samego Pike'a.
Europejska edycja płyty zawiera cztery bonusy. Trzy z nich to koncertowe wykonania piosenek, które w wersjach studyjnych znalazły się na trzech pierwszych albumach grupy. Niestety we wkładce brak informacji o tym, z jakiego koncertu pochodzą te nagrania. Wydaje się jednak, że są dość świeże, bo na początku numeru "Blood Of Zion" mamy nawiązanie do motywu z kawałka "Samsara". Czwarty utwór bonusowy, "Speak In Tongues", ukazał się na singlu już w 2010 roku. Jest to bardzo udany numer. Ma też dodatkową zaletę - różniąc się brzmieniem, uświadamia jak świetną robotę wykonał zespół i producent na najnowszej płycie.
"De Vermis Mysteriis" to album kapitalny. Charakter utworów, brzmienie, image zespołu, tajemnicza tematyka tekstów i wreszcie oprawa graficzna - tu wszystko pasuje do siebie. Polecam wszystkim tym, którzy bywają zmęczeni muzycznymi glutaminianami sodu we współczesnym metalu. W kategorii brzmieniowej "syf, kiła, mogiła" jest to złota płyta, niezależnie od tego ile egzemplarzy ludzie kupią.
Dioboł z wami!