- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Hey "Fire"
Niewiele jest polskich zespołów rockowych, które miały bądź mają potencjał, by zaistnieć na szerszym od naszego rynku. Jednym z takich właśnie składów jest Hey. Od potencjału do sukcesu jest jednak daleka droga. Hey jakoś kariery na świecie nie zrobił, cóż "ich strata" (mam na myśli "świat"), można by rzec.
Był 1993 rok. Na świecie szalał wirus zwany grunge, którego źródłem było dalekie Seattle. Niedługo całą sceną wstrząśnie śmierć Cobaina, zbliża się początek końca tej zacnej stylistyki w jej pierwotnej formie, póki co jednak wszyscy zrzynają z Amerykanów jak mogą. Powołany do życia na wariackich papierach skład Heya nagrywa swoją pierwszą płytę. Debiutancki album szczecińskiej kapeli bardzo miesza na naszej scenie, sprzedaje się 300 tysięcy egzemplarzy "Fire".
Wypełniony po brzegi ostrym, autentycznym graniem album doskonale wpisał się w grunge'ową rewolucję i odpowiedział na ogromne zapotrzebowanie polskiej publiki na taką właśnie muzykę. Hey zrobił błyskawiczną karierę, a przepis na to był prosty. Po pierwsze autor całej muzyki, gitarzysta Piotr Banach, fantastycznie czuł takie klimaty, riffy jego autorstwa bez żadnej przesady nie były słabsze od tych , które powstawały za oceanem. Drugą przyczyną sukcesu była (i jest!) oczywiście osoba Kasi Nosowskiej - wokalistki i tekściarski obdarzonej bardzo mocnym, charakterystycznym głosem i umiejętnością pisania świetnych, poruszających tekstów. Jej wokal już zawsze będzie wyróżnikiem Heya, podobnie jak słowa piosenek, które są nie do pomylenia z żadnymi innymi.
Zacznijmy od początku, czyli tych kawałków, których rodowód jest dość oczywisty. Mroczne i surowe brzmieniowo numery, jak otwierający płytę "One Of Them", drugi "Choice" czy zaśpiewany po polsku "Karą będzie lęk", to utwory których geneza nie nastręcza trudności. Trochę bardziej "ogólnorockowe" są "Schisophrenic Family" (punkrockowa jazda) i "Desire", który ma wręcz heavymetalowy posmak (mnie ten numer trochę kojarzy się z Iron Maiden, nie wiem czemu). Bardzo mroczny jest kawałek "Zobaczysz", w którym postapokaliptyczna muzyka koresponduje idealnie z równie niepokojącym tekstem wiersza Edwarda Stachury. Świetny, choć depresyjny numer.
Nie brakuje jednak także momentów bardziej subtelnych czy wręcz przebojowych. Do tych pierwszych należy zaliczyć przypominające twórczość Courtney Love i Hole "Dreams", "Zazdrość" czy nagrany w dwóch wersjach (akustyczna - gościnny udział Kobry z Kobranocki - i elektryczna, w której śpiewa Edyta Bartosiewicz) pierwszy wielki przebój Heya - "Moja i twoja nadzieja". Któż nie zna tej piosenki? No właśnie. Jeśli chodzi o kawałki przebojowe, wyróżnia się zwłaszcza "Teksański", który natychmiast wpada w ucho i jakoś nie chce wypaść z głowy. Niezły jest też "Eksperyment" z przewrotnym tekstem.
I jeszcze słówko o tekstach, bo to zawsze była siła szczecinian. Większość piosenek śpiewana jest po angielsku i te mają teksty raczej mroczne i agresywne. Oczywiście, jak to u Nosowskiej bywa, dotyczą głównie relacji damsko - męskich i uczuć z nimi związanych. Jest jednak także o przemocy, molestowaniu czy morderstwie. Największe wrażenie robią jednak teksty polskie. Pomijając wiersz Stachury, widać w nich olbrzymi tekściarski potencjał Kaśki. Czy to w ironicznym "Teksańskim" , czy wściekłym "Karą będzie lęk", czy w hymnie "Moja i twoja nadzieja" - powalają. A przyszłość pokaże, że będzie jeszcze lepiej.
Dzięki "Fire" Hey wszedł do pierwszej ligi rockowego grania w naszym kraju, położył podwaliny pod własną dalszą twórczość - także pod późniejsze eksperymenty. Na debiucie mamy jednak korzenne, ostre łojenie o dość dużym (mimo wszystko) zróżnicowaniu, o którym trudno zapomnieć. Kiedyś dałbym temu krążkowi 10 punktów, znając późniejsze płyty będzie "tylko" 9.
Szkoda, że Hey wyrosło z takiego grania. Kawałki z "Fire" na żywo grywają ostatnio w zmienionych aranżacjach. To już co innego.
Materiały dotyczące zespołu
- Hey